Rozdział 26: Prorok Codzienny

841 109 36
                                    

W bibliotece było ciepło i przytulnie. Klimat w niej panujący diametralnie różnił się od tego, który panował w pozostałych częściach zamku. Pachniało w niej historią i starością, a wszystko za sprawą starych woluminów piętrzących się na półkach aż po sufit. W powietrzu tańczyły drobinki kurzu, które ludzkie oko mogło bez problemu dostrzec w łunach światła, rzucanych przez świece.

Marina Blau rzadko tu bywała. Do napisania pracy domowej zwykle korzystała tylko z obowiązkowego podręcznika i nie zaprzątała sobie głowy dodatkową literaturą. Nie przepadała też za klasyką powieści, bo uważała ją za okropnie nudną i pozbawioną akcji. Nie musiała też wypożyczać książek o eliksirach zadawanych przez Snape'a, bo ten zawsze dawał jej swój prywatny egzemplarz. Choć teraz wiedziała, że przed kolejnymi etapami Potyczki o Złoty Kociołek będzie musiała poświęcić dłuższą chwilę w bibliotece, to jednak nie to było celem jej dzisiejszej wyprawy.

Marina, nie dotrzymując słowa danego nauczycielowi eliksirów, postanowiła jednak przyjrzeć się bliżej całej sprawie z obleśnym profesorem Gebinem. Nigdy nie prowadziła podobnego śledztwa, ale uznała, że najrozsądniej będzie zacząć od znalezienia archiwalnych numerów Proroka Codziennego i przeczytania artykułów, które tak skrupulatnie kolekcjonował znienawidzony nauczyciel.

Jeszcze tego samego dnia, kiedy została przyłapana przez Snape'a, spisała sobie te tytuły, które zapamiętała i kilka kluczowych słów, które utkwiły jej w pamięci, ale nie potrafiła dopasować ich do żadnego z nagłówków.

Stojąc przed regałem z archiwalną prasą, dziewczyna wiedziała, że porywa się z motyką na słońce, a zadanie, które sobie wyznaczyła, nie należy do najłatwiejszych. Półki uginały się pod ciężarem starych, pożółkłych gazet, a znalezienie kilku artykułów wydawało się być przysłowiową igłą w stogu siana. Wzięła kilka głębokich wdechów i usiadła przy pobliskim stoliku. Wyciągnęła pióro, atrament i kawałek pergaminu ze swoimi notatkami i zastanowiła się przez chwilę.

Spokojnie... przecież nie musi wertować dokładnie wszystkich gazet, które tu się znajdują. Może i dokumenty dotyczące rodziny Lestrange sięgały poprzedniego wieku, ale artykuły prawdopodobnie dotyczyły okresu przedwojennego i pierwszych lat konfliktu. Przecież pierwszy z nich na pewno nosił tytuł: Kolejny członek rodziny Lestrange posądzony o współpracę z Sami-Wiecie-Kim. A ostatni... czy to był ten o wojennych sierotach? Chyba tak, ale tego Marina nie mogła być pewna.

Oficjalnie wojna rozpoczęła się w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym roku, ale o konflikcie mówiono już wiele lat wcześniej. Od czego powinna więc zacząć? Może cofnie się o te dwa, trzy lata... ale wówczas będzie musiała przejrzeć ponad sześćset gazet więcej...

Marina przeklęła pod nosem, a potem podeszła do półki. Powiodła palcem po oznaczeniach i znalazła interesujący ją przedział. Długo się wahała, a potem zdjęła pierwszą stertę gazet, tę z tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego dziewiątego roku i wzięła się do pracy. Najbardziej żałowała, że w bibliotece nie można jeść, bo przydałby się jej jakieś orzeszki na przekąskę.

Po godzinie bezowocnych poszukiwań miała wrażenie, że od starego pergaminu marszczą jej się dłonie. Po kolejnych trzydziestu minutach chciała dać sobie z tym spokój i zaczęła zastanawiać się nad ponownym włamaniem się do gabinetu Gebina. Byłoby to szybsze i prostsze rozwiązanie i nie musiałaby tracić tylu godzin swojego marnego życia.

Czasem trafiła na coś interesującego. Zdarzało się, że w prasie przewijały się nazwiska, które znała. Widziała artykuł o Arturze Weasleyu, który jak się domyśliła był ojcem Billa. Przeczytała go pobieżnie i dowiedziała się, że osiemnaście lat temu zatrzymał jakąś szajkę handlującą nawiedzonymi lalkami, które sprzedawano mugolskim dziewczynkom. Raz było też coś o panu Doyle, który wypowiadał się na temat słabego stanu czarodziejskiego pogotowia ratunkowego. Trafiła też na wzmiankę o aktorce Dianie Walker i jej sukcesie w magicznej sztuce pantomimy. Marina jednak uznała, że musi być to zbieżność nazwisk, bo Albert nigdy nie wspominał o młodzieńczych sukcesach swojej matki. Zresztą... Albert nic nie mówił o swojej rodzinie.

Zakończony || Szczypta przebiegłościWhere stories live. Discover now