Rozdział 11: Smutek w oczach

1K 125 39
                                    

Obudziły go promienie słońca wpadające do skrzydła szpitalnego. Ukłuły go bezczelnie w powieki i sprawiły, że musiał zacisnąć je jeszcze mocniej. To było to dziwne uczucie, te kilka naiwnych chwil zaraz po przebudzeniu, w których organizm człowieka jeszcze nie do końca zdaje sobie sprawę, co tak właściwie się wydarzyło zanim zasnął. Spokój... cisza, ta wewnętrzna i zewnętrzna.

I nagle wszystko zaczyna się walić, bo do Alberta dociera, co się stało. Niestabilna wieża przewraca się na wszystkie strony. Jej kawałki są tak małe, że nie jest w stanie ich poskładać. Podświadomie ranią go ich ostre krawędzie.

Albert nie jest pewny, jak długo spał. Nie jest też pewny, czy jego przyjaciel Gregory nadal żyje. W zasadzie to nie jest nawet pewny, czy nadal ma siedemnaście lat. Ale z drugiej strony, gdyby przespał ponad rok, to chyba nie leżałby w skrzydle szpitalnym?

Porusza rękoma. Potem nogami. Ciało go słucha. To najważniejsze.

Chłopak odetchnął głęboko, a potem z trudem uniósł głowę, upewniając się, że nadal znajduje się w Hogwarcie. Musiał zmrużyć oczy, bo bez okularów wszystko wydawało się być zamazane. Poza tym wszystko wokół niego się kręciło. A może to jednak on się kręcił?

– Jak się czujesz, panie Walker? – kobiecy głos dochodził z bliskiej odległości, ale Albert miał problem z namierzeniem jego źródła.

Jego ciało może i działało, ale mózg najwyraźniej nadal się nie obudził.

Panią Pomfrey dostrzegł po dłuższej chwili. Chyba wyglądała tak, jak ją zapamiętał. Ale nie mógł być do końca pewien, ponieważ w skrzydle szpitalnym bywał rzadko.

Kobieta mu się przyglądała. No tak, czekała, aż coś powie.

– Yyyy... nie wiem – rzekł zgodnie z prawdą, a potem poczuł ogromną suchość w gardle. Zakaszlał, nie mogąc złapać tchu.

Szkolna pielęgniarka bez słowa podała mu wody i pomogła się napić. Albert poczuł się naprawdę dziwnie. Ta sytuacja zaczęła mu coś przypominać. Przez chwilę miał nawet wrażenie, że to wszystko nie dzieje się naprawdę. Może to sen? A może po prostu wspomnienie?

W jednej chwili w skrzydle szpitalnym zrobiło się ciemno. Za oknem gęste chmury przykryły słońce. Po paru minutach zaczęło padać...


Albert miał siedem lat, kiedy jego mama odeszła. Dokładnie pamiętał ten dzień. Był ciepły, wyjątkowo słoneczny lipcowy poranek, kiedy ojciec wszedł do małego pokoju syna i oznajmił krótko: mama odeszła, bo była nieszczęśliwa, a każdy człowiek dąży w życiu do szczęścia.

Chłopiec nie do końca zrozumiał wówczas jego słowa.

– Czy to oznacza, że mama będzie się teraz więcej uśmiechać? – zapytał naiwnie Albert, obserwując, jak napięta twarz ojca drży niespokojnie.

– Tak – odrzekł krótko pan Walker, a potem wyszedł z pomieszczenia.

Po kilku dniach okazało się, że cała ta sytuacja była pełna dziwnych paradoksów. Do ich małego, starego domku przyjechała babcia – mama taty. Może jej odwiedziny nie były niczym spektakularnym, bo wizyty kobiety były dość częste, ale tamtego dnia przywiozła ze sobą dwa ogromne kufry i zaczęła rozpakowywać je w pokoju gościnnym. Potem wzięła się za gruntowne porządki i gotowanie obiadu.

Albert pamiętał dokładnie, że tego dnia na jego talerzu gościła wspaniała uczta – gęś zapiekana z ziemniakami i gotowane warzywa. Potem był nawet deser czekoladowy. Z racji, że od kilku dni nie jadł nic konkretnego pałaszował swoje danie w skupieniu. Nie zauważył nawet, że jego ojciec nic nie przełknął.

Zakończony || Szczypta przebiegłościWhere stories live. Discover now