Rozdział 29: Nawiedzone walentynki cz. 1

746 114 72
                                    

Walentynki. Święto miłości, słodkości, różu i... dramatów. Każdy przecież wie, że to idealny dzień do wszczynania kłótni i przeżywania osobistych tragedii. Tu nawet nie chodzi o zdrady czy bolesne rozstania. Pretekstem do małej awantury może być wszystko. Zimny kurczak na kolację, dwie świece zamiast trzech, stanowczo za mało róż lub zbyt ciepły szampan. Do wyboru, do koloru. Dlatego też tego dnia najlepiej być singlem. Problem pojawia się wówczas, kiedy nie do końca wiesz, czy jeszcze jesteś sam, czy jednak już w związku. Właśnie taką zagwozdkę miał Bill Weasley. Z jednej strony Evangeline dawała mu sygnały, że ich relacja jest czymś więcej niż tylko przyjaźnią, a z drugiej była przy tym na swój sposób ironiczna i chłopak nie do końca był pewny, czy traktuje go poważnie.

Bardzo chciał coś dla niej zrobić. Dać jej jakiś oczywisty sygnał, że uważa to wszystko za coś więcej. I nawet nie chodziło o to, że są walentynki. Praktycznie rzecz ujmując, to święto bardziej mu przeszkadzało niż pomagało. Czuł się przez nie dziwnie zobowiązany.

Evangeline nie chciała iść z nim do Hogsmeade, ale Bill czuł, że w swoich powodach była szczera. Szczególnie że tego dnia śnieg znów zaczął sypać jak szalony, przez co ciężko było nawet wyjrzeć przez okno. Chłopak miał do załatwienia kilka spraw, więc postanowił udać się do wioski sam, obiecując sobie przy tym, że wróci najpóźniej za trzy godziny, a potem spotka się z Evangeline i przynajmniej spróbuje dowiedzieć się, na czym stoi.

Na liście rzeczy do kupienia znalazł się granatowy atrament (chłopak zaczął go zużywać stosunkowo zbyt szybko, robiąc notatki do konkursu według wytycznych Evangeline), nowa waga do odmierzania składników do eliksirów (bo stara zaczynała go zawodzić, wybierając sobie najgorszy moment) i trochę słodkości, aby umilić sobie zimowe wieczory. Pomyślał też, że fajnie byłoby kupić coś pannie Potter. Problem leżał jednak w tym, że nie miał zbyt wiele pieniędzy i wiedział, że dziewczyna zasługuje na coś specjalnego, niebanalnego, a zupełnie nie miał pomysłu, co by to mogło być.

Najważniejszą rzeczą na liście była waga, więc to od niej postanowił rozpocząć zakupy. Najpierw jednak musiał dostać się do odpowiedniego sklepu, co wcale nie było proste. Bill nie wiedział, co było gorsze. Przepychanie się przez roześmianych uczniów, czy brodzenie w głębokim śniegu, który w dodatku padał tak mocno, że chłopak czuł, że jego szal zaczyna przemakać, co zapewne skończy się ostrym przeziębieniem i odwiedzinami w skrzydle szpitalnym.

Bill westchnął z ulgą, kiedy z daleka zobaczył szyld apteki. Kiedy w końcu dostał się do sklepu, uderzył go dość przyjemny zapach mieszanki ziół. A co ważniejsze wewnątrz było ciepło, sucho i cicho. Najwyraźniej tego dnia uczniowie Hogwartu nie zamierzali zajmować sobie głowy tak przyziemnymi sprawami jak apteka i woleli w pełni poświęcić się rozrywkom.

Przy ladzie stała tylko jedna kobieta, która wyraźnie nad czymś dumała. Chłopak przyjrzał się jej dyskretnie. Była szczupła i wysoka. Ze względu na jej długie, rozpuszczone włosy w pierwszej chwili można było pomylić ją z uczennicą starszych klas. Jednak siateczka drobnych zmarszczek wokół oczu zdradzała, że ma się do czynienia z dojrzałą kobietą.

– Cóż... – mruknęła do ekspedientki, a jej głos był dziwnie zimny i oschły. – Proszę dopisać do mojego zamówienia cztery smocze wątroby i dwie buteleczki jadu czerwonego trutniowca krwiopijcy. Tylko ma być świeży, bo kiedy ostatnio zamówiłam odwłoki sennych świetlików, to na niewiele mi się zdały.

– Oczywiście – odpowiedziała ekspedientka, nerwowo notując coś w swoim notatniku. – Zamówienie na nazwisko Wagner, prawda?

– Walker – poprawiła ostro, a Bill odruchowo spojrzał na profil kobiety. – Ma tam pani dane Edmunda Walkera i pod jego adres proszę wysłać zamówienie.

Zakończony || Szczypta przebiegłościWhere stories live. Discover now