Rozdział 38: Propozycja

706 112 42
                                    

Profesor Flitwic do ostatniej chwili chciał przekonać Alberta, że jego towarzystwo i pomoc w czasie wyprawy do domu nie będzie żadnym problemem. Chłopak jednak postawił na swoim. Wolał sam przekonać się, w jakim stanie zastanie ojca. Jeśli sytuacja rzeczywiście będzie poważna, wówczas pójdzie za radą Evangeline i poprosi kogoś o pomoc. Na razie jednak został sam i musiał sobie z tym poradzić.

Nie skorzystał z Sieci Fiuu, choć nauczyciel nalegał również na to. Do małego miasteczka teleportował się z Hogsmeade, a teraz kroczył wąskimi uliczkami, wzdłuż których piętrzyły się małe, przytulne domki. Albert nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział to miejsce wczesną wiosną. Prawdopodobnie było to jeszcze zanim wyjechał po raz pierwszy do Hogwartu. Niemal zapomniał, jak pięknie potrafi tu być o tej porze roku.

Zadumał się na chwilę nad małymi ogródkami z pierwszymi kępami soczyście zielonej trawy, nad kolorowymi krokusami, tulipanami i drzewami, które powoli zaczęły budzić się do życia. Był tym tak zachwycony, że omal nie przeszedł domu, do którego zmierzał.

Jeszcze zimą wyróżniał się na tle innych. Wówczas był niemal zapuszczoną ruderą i w porównaniu do tego, co zastał dziś, różnica była diametralna. Ściany nie straszyły popękanym tynkiem, ponieważ odmalowano je na ciepły, żółty kolor, załatano również dziurę w dachu. Był jeszcze trawnik. Może i nie rosła na nim idealnie przycięta trawa, ale ktoś zadbał o to, aby wyrwać wszelki chwasty i byliny.

Albert położył dłoń na klamce furtki i wówczas się zawahał. Jedynym sensownym wytłumaczeniem tej zmiany mógł być fakt, że dom ten nie należał już do jego rodziny. Ojciec mógł go sprzedać lub przepić, a za drzwiami mogli się kryć zupełnie obcy ludzie. Chłopak poczuł, że na samą myśl robi mu się gorąco.

Pchnął furtkę. Była otwarta. W kilku krokach pokonał odległość dzielącą go od werandy. Zawahał się, a potem zapukał. Czekał kilka sekund. Nic. Cisza. Zapukał ponownie. I ponownie zero odpowiedzi.

Zrezygnowany nadusił na klamkę. Cóż, najwyżej później będzie tłumaczyć komuś swoje najście. Uchylił drzwi i wszedł do niewielkiego przedsionka, a jego nozdrzy uderzył obcy, kobiecy zapach. Woń eleganckich perfum unosiła się nad wiszącym na wieszaku kraciastym damskim płaszczem i kilkoma parami skórzanych kozaków.

Albert poczuł, jak traci grunt pod nogami. Nie myśląc racjonalnie wkroczył do salonu, i omal nie krzyknął na widok tego, co zobaczył.

Wnętrze było czyste i odnowione. Starą brudną tapetę zaklejono nową, szarą okleiną. W czystych oknach zawieszono wykrochmalone firanki. Wyrzucono omszały dywan i wypastowano na błysk wiekowy parkiet. To samo zrobiono ze starymi, drewnianymi meblami. Kanapa i fotel były zupełnie nowe – eleganckie i pokryte bordową tapicerką. Padały na nie promienie wiosennego słońca, oświetlając leżącą na nich postać przykrytą kocem.

Postać ta na pewno nie była Edmundem Walkerem. Była to pochrapująca cicho kobieta. Miała długie, ciemne włosy, który zakryły jej część twarzy. Albert nie był pewny ile mogła mieć lat, bo ze względu na jego słaby wzrok ciężko było mu to ustalić z takiej odległości. W tamtej chwili nie miało to jednak znaczenia, bo jedyne o czym marzył, to ucieczka.

Obrócił się stanowczo zbyt dynamicznie, uderzając stopą w niewielki stolik. Na szczęście nie stało na nim nic, co mogło się stłuc, ale sam mebel narobił niemałego hałasu, a chłopak stanowczo zbyt głośno jęknął z bólu. To wystarczyło, aby kobieta się przebudziła i energicznie usiadła na kanapie.

W pierwszej chwili wyglądała na skołowaną. Rozglądała się energicznie po pokoju. Zlękła się na moment, kiedy jej wzrok napotkał sylwetkę Alberta. Ale po chwili jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, który jeszcze mocniej zaskoczył chłopaka.

Zakończony || Szczypta przebiegłościWhere stories live. Discover now