Rozdział 40: Tajemnica Ruth

788 103 45
                                    

Własność Ruth Mery Gebin, osobiste zapiski, czytanie surowo zabronione!

10 października 1969

Nazywam się Ruth Mery Gebin i nie jestem typem czarownicy, która co wieczór przelewa na strony pamiętniczka swoje troski i kłopoty. Dziennik ten dostałam od taty na szesnaste urodziny. Pewnie znów zapomniał, że wypada wysłać swojej jedynej córce jakiś prezent z tej okazji, więc odnalazł to coś w szufladzie biurka. Zauważyłam, że wyrwał nawet pierwszą stronę, więc pewnie chciał używać tego notesu do jakiś służbowych zapisków. Nieważne... Zapewne będzie to pierwszy i ostatni wpis tutaj, bo jak już wspomniałam nie jestem dobra w tych sprawach...

Nawet nie wiem, jak prowadzi się dziennik. Moja przyjaciółka, Angela, powiedziała, że najpierw wypada się przedstawić. Nie wiem po co miałabym to robić, skoro nie życzę sobie, aby ktokolwiek czytał moje zapiski. Ale dobrze. Spróbuję.

Nazywam się Ruth Mery Gebin (teraz widzę, że się powtarzam), jestem piętnastoletnią Krukonką o jasnych, kręconych włosach, które okropnie mnie denerwują. Gdyby nie te loki, to raczej nie wyróżniałabym się z tłumu. Pospolita uroda, średni wzrost, chłopięcy typ sylwetki. No i jeszcze ten stanowczo za długi nos. Mam go po mamie. Podobno wszystkie kobiety w jej rodzinie go dziedziczą. Straszne bzdury, nie wiem, kto w ogóle w to wierzy.

Mama zmarła kilkanaście lat temu. Nie bardzo ją pamiętam. Tata też o niej nic nie mówi. Z resztą on generalnie niewiele mówi. Pracuje w Ministerstwie Magii w brygadzie uderzeniowej, więc jeśli kiedykolwiek się odzywa, to tylko po to, aby ponarzekać na nieróbstwo aurorów. Zwykle mu przytakuję, ale mam wrażenie, że jest on po prostu zazdrosny o ich wysoką pozycję. Gdyby zaproponowano mu awans, to zgodziłby się bez wahania i zapomniał, co właściwie o nich mówił. Ale dość o nim. Cieszę się, że jestem w Hogwarcie, a nie w domu.

22 listopada 1969

Dziś coś się wydarzyło. Gdyby nie ta sytuacja, to zapewne już nigdy nie otworzyłabym tego dziennika... Ale może od początku.

Jestem zupełnie beznadziejnym przypadkiem w temacie eliksirów. Profesor Slughorn powiedział mi nawet, że w zeszłym roku na testach końcowych podciągnął mi dwa punkt, bo inaczej nie zdałabym do następnej klasy. Zrobił tak tylko dlatego, bo inni nauczyciele mnie chwalą, a poza tym, świetnie latam na miotle, a nie każdy musi pracować w Ministerstwie Magii. Według niego mam szansę na karierę w quidditchu. Oczywiście nie mogłam mu powiedzieć, że myślę o tym na poważnie. Gdyby jakimś cudem doszło to do mojego ojca, to chyba by mnie wyrzucił z domu. W jego mniemaniu były to totalne bzdury, którymi nie warto zaprzątać sobie głowy.

Ale wróćmy do tematu.

Obecnie jestem w piątej klasie, więc uznałam, że jak obleję sumy, to nikt (oprócz ojca, oczywiście) nie wyciągnie z tego żadnych konsekwencji. Nie zależy mi na dobrym wyniku, bo nie jest mi on potrzebny. Powiedziałam dziś o tym Slughornowi, kiedy oddawał nasze prace domowe (moja jak zwykle była cała pokreślona). Trochę się zdenerwował, bo talent to jedno, ale mojego lenistwa nic nie usprawiedliwia. Zadał mi dodatkową pracę domową, ale kiedy miałam wychodzić z sali po zajęciach, to zawołał mnie jeszcze do siebie. Chyba było mu głupio, że tak na mnie naskoczył, bo powiedział, że jak dobrze napiszę to zadanie, to wyśle mi zaproszenie do jego elitarnego Klubu Ślimaka. Omal nie podskoczyłam z radości, bo przecież każdy uczeń marzy, aby znaleźć się przynajmniej na jednym takim spotkaniu.

25 listopada 1969

Niekończące się godziny w bibliotece i dwie niemal nieprzespane noce zaowocowały najlepszym zadaniem domowym z eliksirów, jakie kiedykolwiek zrobiłam. Jestem z siebie niesamowicie dumna. Zaglądałam do książek, o których nawet nie miałam pojęcia, że istnieją. Analizowałam każdy drobiazg i dziwiłam się, jak okropnie trudna jest to dziedzina. Znaczy się, od zawsze wiedziałam, że eliksiry są strasznie skomplikowana, ale z drugiej strony zdawałam sobie sprawę z tego, że nie wkładam nawet minimum wysiłku w to, aby je zrozumieć. Nagle się okazało, że to wszystko ma jakiś tam sens, choć aby go odnaleźć trzeba po tysiąckroć zagubić się w tym panoptikum wiedzy.

Zakończony || Szczypta przebiegłościWhere stories live. Discover now