Rozdział 21: Listy i obietnice

818 127 43
                                    

Ostatnie tygodnie przed świętami zawsze były najmniej produktywnym czasem w Hogwarcie. Większość uczniów myślami była już w swoich rodzinnych domach i czekała na tradycyjne przysmaki. W skupieniu nie pomagały też ogromne choinki ustawione w Wielkiej Sali i zwisające z sufitów girlandy. W dodatku wśród duchów najwyraźniej zapanował konkurs na to, kto lepiej wykona kolędę, bo mijając jakiegokolwiek z nich, słyszało się, jak wyśpiewuje coraz to bardziej wymyślne świąteczne melodie. Czasem naprawdę nie dało się tego znieść. A szczególnie, kiedy do chóru dołączał roześmiany Irytek, który wymyślał własne wersje, dodając do nich kilka przekleństw.

Nauczyciele lekko odpuścili naukę, ale zaznaczyli tym samym, że na ferie zimowe nie omieszkają zadać sporej pracy domowej.

Opiekunowie domów zamknęli listy uczniów wyjeżdżających na święta do rodziny. Jak zwykle w zamku zostawała tylko garstka osób, a wśród nich Marina Blau, której nawet przez myśl nie przeszło, aby w czasie świąt stawiać swoją stopę w domu. Ten nieprzyjemny powrót wolała odwlec jak najmocniej się dało. Czyli do lipca.

Zwykle jej nie przeszkadzały pustki w Hogwarcie. Wręcz przeciwnie. Fajnie było wałęsać się po korytarzach i nie mijać roześmianych uczniów. Tym razem jednak było odrobinę inaczej. Evangeline nie było już od tygodnia, a niedługo wyjadą też Bea, Bill i Albert, a od kilku dni spędzali razem zaskakująco dużo czasu. W dodatku zaskakująco miłego czasu.

No trudno – pomyślała. – Przynajmniej znajdę chwilę, aby w spokoju przyjrzeć się Gebinowi... Może uda mi się odszukać coś, co będzie świadczyło o jego winie? No i poczytam nową część Mistrzyni Eliksirów i nikt mi nie powie, że mam sobie dać spokój z tymi bzdurami.

– W sumie też mi się nie chce wracać do domu – rzekła Bea, kiedy w czwórkę pałaszowali ostatnie śniadanie przed wyjazdem. – Rodzice zapewniają mnie w listach, że wszystko jest ok, ale ja wiem swoje. Posiedzenie przy świątecznym stole zakończy się katastrofą.

– To normalne – burknął Albert. – Na rodzinnych zjazdach zawsze wszyscy się kłócą. Nie wiem, kto wymyśla te historie o cudownych świętach w ciepłej atmosferze.

– U mnie nie jest tak źle – przyznał Bill, a uszy mu lekko poczerwieniały. – No chyba że moje młodsze rodzeństwo uzna, że ktoś dostał lepsze prezenty. Wtedy zaczyna się wojna. No i Ron pewnie znów będzie marudzić, że nie chce brązowego swetra. A Ginny zamieni się z George'em. To już stały punkt.

– Skoro twój brat nie chce brązowego, to czemu nie dostanie w innym kolorze? – zapytała Bea, nakładając na talerz drugą porcję jajecznicy. Zawsze sporo jadła, kiedy się denerwowała.

– To dobre pytanie – stwierdził chłopak, wzruszając ramionami. – Mama chyba w momencie urodzenia przypisała nam kolory.

Chwilę jedli w milczeniu, a stukaniem widelców o talerze próbowali zagłuszyć gwar Wielkiej Sali.

– Marino, czy Evangeline coś do ciebie napisała? – zapytał w końcu Bill, bo pytanie to wyraźnie go nurtowało. – Wysłałem do niej ostatnio te notatki, o których mówiłaś, ale nie dostałem żadnej zwrotnej wiadomości.

– Ja też nie – przyznała szczerze dziewczyna. – Byłam nawet u Snape'a zapytać, czy coś wie, ale zbył mnie, mówiąc, że nie jest upoważniony do udzielania takich informacji. Wydaje mi się, że nieźle mu się za to wszystko oberwało.

– A dziwisz się? – wtrąciła się Bea z pełnymi ustami. – Jej tata jest uzdrowicielem. Pewnie był wściekły na Snape'a, że ten pozwolił jej podejść do zadania w tak złym stanie. Przez cały czas nie mogłam się skupić, bo miałam wrażenie, że ona zaraz się przewróci albo potnie ręce. Daj spokój... chwiała się, jakby była kompletnie pijana.

Zakończony || Szczypta przebiegłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz