Rozdział 48

2.1K 160 47
                                    

Larsia skłamałaby, jeśli by powiedziała, że się nie bała. Dwie postacie zbliżały się w ich stronę, przez co rudowłosa czuła coraz większy strach.

Zielono-niebieskie oczy kobiety wpatrywały się w nią, powodując ciarki na jej placach. Gdyby nie oczy, oraz złowieszczy uśmiech wyglądałaby jak zwyczajnie. Jednak wyraz jej twarzy zdradzał szaleństwo - Larisa stwierdziła, że szatynka jest z pewnością gotowa by zginąć za swoją sprawę.

- Ten mężczyzna to Richard Campbell, Aelin ci o nim opowiadała - mruknęła Marlene, odbijając kolejne zaklęcie.

- A kobieta?

- Adelaide Sheridan. Bardziej oddana Sama-Wiesz-Komu niż wszyscy Śmierciożercy razem wzięci - wyjaśnił Fabian, pomiędzy rzucaniem kolejnych zaklęć.

- Musimy uciekać, nie mamy z nimi żadnych szans - oznajmiła Marlene, a Gideon pokiwał głową. Co z tego, że mieli przewagę liczebną, skoro ta dwójka była bezlitosna i świetnie wyszkolona.

- Niedaleko stąd są Mary i Dorcas. Na trzy biegniemy do nich - powiedział Prewett, oszałamiając kolejnego wroga.

- Raz! - mruknęła głośno Marlene.

- Dwa!

- Trzy! - krzyknęli wszyscy razem i zaczęli uciekać w stronę trybun Gryffindoru.

Larisa przyznała przed samą sobą, że nigdy nie biegła tak szybko jak w tamtym momencie. Starała się nie oglądać za sobie, ale to było silniejsze od niej. Adelaide patrzyła na nią i uśmiechnęła się szyderczo, jakby wiedziała, że rudowłosa pomimo ucieczki i tak umrze z jej rąk.

Larisa przełknęła ciężko ślinę. Mary była mocno ranna, jej ramię krwawiło, a dziewczyna była już strasznie blada. Dorcas starała się ze wszystkich sił odpędzić Śmierciożerców, a Lily jej w tym pomagała.

Gdy Gryfonki zauważyły przyjaciół, westchnęły z ulgą. Gideon od razu podniósł Mary i zaczął iść z nią w stronę zamku. Marlene poszła z nim, by w razie potrzeby pomóc mu w walce.

Larisa z przerażeniem odkryła, że McDonald była już czwartą ranną z ich paczki. Z resztą wszyscy mieli jakieś siniaki i zadrapania.

- Widziałyście Jamesa? - zapytała Evans, a Lily i Dorcas zaprzeczyły.

- Nie miałyśmy czasu się rozglądać - mruknęła Meadowes, chwilę później oszałamiając jakiegoś Śmierciożerce.

- Petrificus Totalus Tria! - krzyknęła Lily, paraliżując trzy osoby na raz. Fabian i Larisa pomagali dziewczynom walczyć, ale zmęczenie każdemu dawało znaki. Ich zaklęcia były coraz mniej skuteczne i celne. Evans nie wiedziała ile już trwała walka, ale na pewno kilka godzin. Aurorzy pojawili się i pomagali wycieńczonym uczniom oraz nauczycielom.

- Przyda się pomoc? - rudowłosa usłyszała głos Alicji, obok której stał Frank. Obydwoje byli brudni oraz mieli kilka zadrapań. Na policzku Brown była zaschnięta krew, jej mundurek był mocno zniszczony, ale jej oczy wyrażały chęć walki i determinację.

Larisa miała trudniejsze zadanie niż jej przyjaciele. Walczyła nie swoją różdżką, przez co jej zaklęcia były mniej efektywne. Mimo wszystko nie mogła się poddać. Odsunęła na bok przerażenie oraz troskę o bliskich i starała się pokonać ludzi w czarnych szatach, których z każdą chwilą ubywało.

~

- Syriusz! Widziałeś Larisę? - James, gdy tylko pomógł Peterowi zabrać Remusa do szkoły, rozpoczął poszukiwania swojej dziewczyny. Obszedł całą Wielką Salę i z ulgą odkrył, że nie było jej wśród martwych lub rannych.

- Była tutaj ze trzy godziny temu. Szukała ciebie, a potem chyba poszła na boisko - powiedział Black, a Potter nie zastanawiając się, pobiegł co sił w nogach we wspomniane przez szatyna miejsce.

Larisa w tym czasie dalej walczyła u boku swoich przyjaciół. Aurorzy, którzy się pojawili łapali Śmierciożerców i wysyłali ich do Azkabanu, a tych których nie mogli dopaść, zabijali - w końcu mieli na to pozwolenie.

Dzięki temu liczba atakujących szkołę znacznie się zmniejszyła. Część osób widząc, że przegrana zbliżała się wielkimi krokami, uciekała.

W końcu po pięciu godzinach szaleńczych walk uczniowie mogli odpocząć.

- Muszę znaleźć Jamesa - mruknęła Larisa, gdy wszyscy Śmierciożercy zniknęli z zasięgu jej wzroku. Kurz już opadł, ale zapach krwi dalej unosił się w powietrzu. Wielu Aurorów zostało rannych, jeszcze więcej uczniów. Jednak to już był koniec tej walki.

- Larisa! - rudowłosa usłyszała krzyk, a chwilę później ktoś przytulił ją z całych sił. Dziewczyna od razu rozpoznała okularnika, w którego się wtuliła. - Nic ci nie jest?

- Nie, a tobie? - zapytała, odsuwając się od niego. Miał krew zarówno na rękach, ubraniach jak i na twarzy. Jego okulary były pęknięte, a twarz brudna od kurzu. Ale żył i tylko to liczyło się dla zielonookiej.

- Nie, ale chyba znalazłem coś twojego - Potter wyciągnął różdżkę rudowłosej i jej ją podał.

Larisa schowała przedmiot i pocałowała bruneta. Jej usta zetknęły się z jego wargami. Prefekt naczelna starała się odpędzić w tamtej chwili myśli o tym, że mogła już nigdy więcej nie pocałować Pottera. Jednak chłopak dobrze zdawał sobie sprawę z tego, co krąży po głowie jego dziewczyny i mocniej przycisnął jej biodra do swoich. Jego ręce trzymały mocno rudowłosą, jakby bojąc się, że za chwilę zniknie. Rudowłosa ściskała w dłoniach koszulkę Jamesa. Wszystko powoli zaczynało wracać do normy.

~

Podczas ataku zginęło trzydzieści osób, z czego połowa należała do Hufflepuff'u. Podczas dwu tygodniowej żałoby uczniowie opłakiwali swoich zmarłych, kurowali się w Skrzydle Szpitalnym i dochodzili do siebie psychicznie.

Collenn, Aelin, Remus i Mary leżeli w szkolnym szpitalu kilka dni, a gdy pani Pomfrey stwierdziła, że mogą wyjść, przyjęli to z radością. Każdy powoli, w swoim tempie wracał do stanu sprzed ataku Śmierciożerców.

Najtrudniejsze zadanie chyba miała Collenn, ponieważ straciła kilku bliższych znajomych. W tym czasie Ethan jej nie dokuczał, a nawet dawał wsparcie. Jasne, Shey nie stał się nagle najmilszym człowiekiem na świecie, ale chyba wiedział, że dokuczanie Puchonce po takim wydarzeniu było nie na miejscu. Poza tym, sam nie był najlepszego zdrowia. Pani Pomfrey zakazała mu grać do końca roku szkolnego w Quidditcha, twierdząc, że poparzona ręką musi wyzdrowieć.

Krukon chodził przez to trochę załamany, ale otrząsnął się po kilku dniach. Przecież dalej mógł planować strategie i szkolić drużynę.

Larisa mocniej wtuliła się w swojego chłopaka, gdy całą paczką siedzieli w Pokoju Wspólnym. Kilka pierwszych nocy po walce spała obok niego w dormitorium Huncwotów. Koszmary nie dawały jej wtedy spokoju, ale czuła się lepiej, gdy James przy niej był.

- Co robimy w wakacje? - zapytał Syriusz. Wszyscy starali się wrócić do stanu sprzed ataku Śmierciożerców i prowadzili rozmowy na zwykłe tematy. Każdy indywidualnie mierzył się z własnymi koszmarami. Larisa widziała jak Black co chwilę zerka na Aelin, martwiąc się o nią. Słyszała jak przez sen mruczy jakieś niewyraźne słowa. Szatyn bał się o życie swojej przyjaciółki, w końcu widział jak trybuny zawalają się na jej nogę.

Remus i Peter też nie byli w najlepszym stanie. Pettigrew już wcześniej mówił bardzo mało, ale teraz zupełnie wyłączył się z rozmów z przyjaciółmi. Ciągle sprawiał wrażenie zamyślonego, a na jego twarzy gościł smutek.

Fabian i Gideon byli chyba najbardziej radośni z całej paczki. Starali się szukać pozytywów, opowiadali żarty i dzięki nim Larisa czuła się lepiej.

Alicja i Frank, którzy zaciekle walczyli podczas ataku, za co zostali nawet pochwaleni przez kilku Aurorów, zachowywali się zwyczajnie. Nie chodzili może uśmiechnięci od ucha do ucha, ale przynajmniej spali normalnie i nie płakali tak jak Collenn, Lily czy Mary.

Wszyscy wspierali się w tym trudnym okresie, nie wiedzieli jeszcze wtedy, że tamta bitwa była niczym w porównaniu z tym co miało nadejść.

Maska • James PotterWhere stories live. Discover now