20 lat wcześniej
Szczupłe, spracowane dłonie mamy wręczyły mu błękitną kopertę z dziwną czerwoną pieczęcią.
— To do mnie — szepnął, widząc swoje imię i nazwisko oraz dokładny adres, napisany starannym pochyłym pismem.
Tomas James Carter
330 Madison St #9TH
New York, New York (NY), 10002*— To prezent? — zapytał z nadzieją.
Dzisiaj kończył jedenaście lat.
Miał nadzieję, że mama kupiła mu bilety na mecz, o które męczył ją od kilku tygodni.
Tak, to na pewno były bilety!
Weźmie Eddiego i pójdą na prawdziwy mecz!
— Nie. To nie prezent, kochanie. To coś o wiele lepszego. — Uśmiechnęła się, a on poczuł kłujący zawód. — Zanim otworzysz, wiedz, że jesteś wyjątkowy, Tom. Jesteś taki jak ja. — Pogłaskała go po głowie. — Otwórz, skarbie.
Nie chciał być wyjątkowy!
Chciał iść na cholerny mecz!
Miał ochotę wywalić kopertę przez okno i uciec jak najdalej.
To były najgorsze urodziny w całym jego życiu.
Koszmarne.
Ze łzami zawodu zaczął odrywać pieczęć.
***
Z zapartym tchem czytał raz po raz linijki tekstu.
To był jakiś żart?
Jeśli tak, to mało śmieszny.
— Mamo, ale... Nie. To musi być pomyłka. Ja nigdy... To niemożliwe.
Zerknął na matkę, mając nadzieję, że zobaczy oznakę rozbawienia, ale nie. Patrzyła na niego ciągle tak samo – z dziwnym blaskiem w brązowych oczach.
Znów spojrzał na list, w którym powiadamiają go, że od września idzie do...
Szkoły Magii i Czarodziejstwa Ilvermorny.
Magia?
Czarodzieje?
Takie rzeczy były tylko w książkach!
— To musi być pomyłka — powtórzył. — Żart!
Czarne włosy kobiety otuliły jej szczupłą twarz, gdy lekko przekrzywiła głowę.
— To nie pomyłka, kochanie, ani żart. — Beverly Carter uśmiechnęła się, a potem zerknęła w stronę drzwi, jakby chciała się upewnić, że są sami. — Spójrz.
Uniosła rękę, a po chwili we wnętrzu jej dłoni pojawiło się małe światełko, gdy rozprostowała palce, na moment oślepił go blask małego płomienia.
Ogień.
W jej ręce!
— Jesteśmy tacy sami, Tom. Jesteśmy czarodziejami.
Czarodziejami...
Jak urzeczony patrzył na języki ognia liżące skórę matki.
— A tata? Tata też?
YOU ARE READING
Twój ruch / Dramione
Fanfiction- Ja? To moja wina? - spytał ochrypłym głosem. Przez ostatnie lata podróżował po świecie, wydając forsę na lewo i prawo - imprezy, dziewczyny, kilka mieszkań w największych, najbogatszych miastach, nie mówiąc o najnowszych modelach mioteł, a nawet m...