Opowieść Cartera

580 35 10
                                    

Nie jestem charłakiem. Jestem czarodziejem. A moc, o której marzyłem, przez lata dusiłem w sobie ze strachu przed potworem. Przed moim ojcem. Ukrywałem magię przed koszmarem w ludzkiej postaci, by w końcu sam się nim stać.

Tymi słowami Elias Carter zaczął swoją opowieść.

Bez jąkania, dzięki jednemu z eliksirów, który Blaise Zabini w niego wlał.

Siedział sztywno na fotelu, obserwowany przez grupę ludzi takich jak on.

Lecz oni byli normalni.

A on zepsuty.

Zgniły.

I umierający.

Jednak pierwszy raz od wielu tygodni nic go nie bolało, a nienawiść, złość i żal jakby skupiły się w sobie i zasnęły gdzieś wewnątrz.

Tomas był moim idolem. To on nauczył mnie jeździć na rowerze. To on pomógł mi spakować plecak na pierwszy dzień przedszkola. To on nastraszył chłopaków, którzy dokuczali mi w piaskownicy.

Był zawsze obok.

Był i krył w swoich ramionach, gdy ojciec po raz kolejny wracał pod wpływem do domu.

To on zaraz po matce był całym moim światem.

I kiedyś nagle go zabrakło.

Nie wiedziałem, co się dzieje. Mama uśmiechała się tajemniczo i mówiła, że wróci w wakacje.

I wracał.

Rok po roku wracał na dwa miesiące i za każdym razem był coraz bardziej inny, a tajemnicę, którą dzielił z mamą, skrywał głęboko w sobie, zbywając moje pytania krótkimi odpowiedziami.

Gdy miałem dziesięć lat, usłyszałem coś, co zachwiało moim światem. Rodzice zawsze się kłócili, głównie przez uzależnienie ojca, ale tamtego dnia pierwszy raz padło to słowo.

Magia.

Tomas był czarodziejem. Mama także. A ojciec nie mógł tego znieść. Uważał ich za wybryki natury, za coś, co nie powinno istnieć, za śmieci, które powinno się unicestwić.

Brzydził się nimi i chciał, by zdechli.

Tamten dzień pamiętam z każdym najgorszym szczegółem.

I od tamtego dnia zacząłem przyglądać się Tomasowi i mamie.

Używali magii, gdy myśleli, że nie patrzę i gdy ojca nie było w domu.

To były naprawdę drobiazgi, jak zapalenie ognia pod garnkiem, przywołanie solniczki oddalonej o kilka cali od ręki, złożenie koszulki, zapięcie paska.

Robili to z błyskiem w oczach. Jakby dawało im to jakieś niesamowite życiowe siły i nadzieję.

Patrzyłem na to zszokowany i zafascynowany, bo też chciałem.

Chciałem być inny.

Chciałem być taki jak oni.

Któregoś dnia udało mi się dostać do szuflady Tomasa i przeczytać list z tej szkoły, do której jeździł co roku.

Ilvermorny.

Dostał go w dniu swoich jedenastych urodzin. Ja miałem do tej daty, cholerne, pięć miesięcy.

Pięć miesięcy wyczekiwania na list.

Gdybym tylko wiedział, że to będzie pięć miesięcy piekła.

Twój ruch / DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz