Rozdział 6

37.3K 3.5K 1.2K
                                    

- Witam pannę Irving!

Callie uniosła lekko głowę ze swojej pozycji leżącej, by ujrzeć intruza, który przerwał jej ciszę i spokój. Była nim Melanie, która właśnie weszła do dormitorium z szerokim uśmiechem na ustach.

- Jak tam randka z panem P? - spytała brunetka, usiadłszy obok Callie, po czym dziwnie poruszyła brwiami. Właścicielka łóżka przewróciła oczami i wstała.

- Ile ty masz lat, Mel? Pięć? - pokręciła głową, schylając się po rękawice, po które w ogóle tam przyszła. Naprawdę nie miała teraz najmniejszej chęci rozmawiać o tym z kimkolwiek.

- Ech, zawsze psujesz zabawę - stwierdziła Melanie, po czym nagle zauważyła leżący na łóżku przyjaciółki dziennik. - O, co to? - spytała, od razu unosząc książkę.

Callie wiedziała, że to była jej szansa, by dowiedzieć się, czy tekst w środku był widoczny dla kogoś poza nią, więc nic nie odpowiedziała, tylko wręcz ceremonialnie wrzuciła rękawice do swojej torby, czekając na dalszą wypowiedź przyjaciółki.

Melanie zaczęła prędko przerzucać kartki.

- Dziennik? Nie spodziewałabym się tego po tobie, Cal - zaśmiała się dziewczyna, wstając. - Chociaż nic tu nie pisałaś, z tego co widzę.

Bingo, pomyślała Callie. W takim razie drugie życie będzie prowadzić chociaż na kartkach.

- Ta, i nie mam zamiaru. Mama mi to musiała wpakować czy coś - odparła obojętnie, zarzucając sobie torbę na ramię, w duchu ciesząc się, że wszystko działało. - Rusz się, spóźnimy się na zielarstwo.

- Czekaj, czekaj, bo w sumie przyszłam po rękawice - odparła Mel, odłożywszy dziennik, po czym podeszła do swojego kufra.

Callie westchnęła, patrząc na zbierającą się przyjaciółkę. Wcale nie spieszyło się jej na zielarstwo dlatego, że bała się spóźnić. Chodziło bardziej o to, że tę lekcję też mieli z Gryfonami - a ostatnio zauważała, że samo patrzenie na nich trochę poprawiało jej humor. A teraz przynajmniej nie będą pracować w parach i nikt nie powinien na siebie fuczeć.

- Możemy iść - oznajmiła Melanie i obie ruszyły w kierunku cieplarni.

Już z daleka Callie zauważyła bliźniaków, którzy rozmawiali z Jordanem. Właśnie wchodzili do cieplarni, a ona i Melanie wpadły tuż po nich. Wszyscy pozostali już tam byli.

- No, choć raz ktoś był później niż my - zaśmiał się jeden z bliźniaków, patrząc na dwie Ślizgonki. Melanie posłała mu mordercze spojrzenie, a Callie zmarszczyła czoło, intensywnie się zastanawiając.

Fred? George? Nadal nie miała pojęcia. Przecież byli nawet tak samo ubrani, ich głosy były też praktycznie takie same...To, że Fred jej się wcześniej przedstawił, wcale jej nie pomogło.

- No, już, koniec rozmów! - zawołała profesor Sprout, uciszając klasę. - Dziś mamy dużo do zrobienia, więc zorganizujcie się szybko. Dobierzcie się w pary, raz, raz!

- Jejuuu, co oni mają z tymi parami? Jak się nie zintegrowaliśmy przez sześć lat, to nie zintegrujemy się teraz nagle - westchnęła Mel, na co Callie tylko pokręciła głową i przysunęła się do Elli, z którą miała zamiar pracować. Widziała, jak po drugiej stronie cieplarni jeden z bliźniaków dobiera się z Johnson, a drugi z Jordanem.

- Teraz jedna osoba z pary napełni doniczkę ziemią, stoją tam - profesorka wskazała na długi stół zastawionymi brudnożółtymi donicami - a następnie przyniesie ją do swojego stanowiska. Drugie osoby z pary pójdą ze mną i dostaną przydział nasion. No, szybko, podzielcie się.

- Zapomniałam rękawic... - stwierdziła Ella, uderzając się w czoło.

- Czemu mnie to nie dziwi? - Callie przewróciła oczami. - Jak zwykle brudna robota dla mnie. No idź już po te nasiona - dodał, na co Ella entuzjastycznie pokiwała głową.

Gdy blondynka się oddaliła, Callie zauważyła, jak bliźniak sparowany z Jordanem gra z nim w papier, kamień, nożyce, by zdecydować, który się czym zajmie.

Szatynka uśmiechnęła się do siebie lekko, ale równie szybko spoważniała. Gdyby ona zaproponowała coś takiego, jej przyjaciele chyba uznaliby, że ześwirowała.

Zamyślona, nawet nie zauważyła, jak część osób zaczęła już wypełniać swoje donice. Pospiesznie ruszyła w ich stronę i zajęła się pierwszą wolną, którą zobaczyła. Sekundę później obok niej znalazł się Weasley - najprawdopodobniej ten, który właśnie przegrał grę.

Większość osób była już gotowa i w pewnym momencie zostali przy stole sami. Callie już chciała podnieść swoją donicę, ale okazała się dla niej za ciężka.

- Pomóc ci?

Dziewczyna usłyszała, jak ktoś zadaje to pytanie, ale nie zareagowała na nie, gdyż nie spodziewała się, żeby było kierowane do niej.

- Ty specjalnie udajesz, że mnie nie słyszysz, czy co? - powiedział tym razem z pretensją w głosie i dopiero wtedy Callie uniosła głowę. Jakie było jej zaskoczenie, gdy ujrzała właśnie jednego z Weasleyów.

- Do mnie mówisz? - spytała kompletnie skołowana dziewczyna, patrząc na rudzielca wielkimi oczyma. Ostatnim razem była tak zaskoczona, kiedy Draco złożył jej życzenia urodzinowe (jak się potem okazało, nie do końca dobrowolnie).

- Tak i pytam, czy ci pomóc?

- Chcesz mi pomóc, Weasley? - wtedy chyba już nic nie było w stanie bardziej ją zaskoczyć.

- Hm, no, to taki ludzki odruch - chłopak wzruszył ramionami. - Widzę, że ci ciężko, to pytam. Wiem, że u was Ślizgonów to taki trochę szok termiczny. Chociaż ty pomogłaś mi ze Snapem. I z Puceyem. I z...

- Poradzę sobie... - przerwała mu, nadal oszołomiona, po czym wyciągnęła różdżkę. - Wingardium Leviosa - powiedziała, wskazując na doniczkę, po czym ruszyła z nią w kierunku swojego stanowiska trochę jak spetryfikowana.

Przynajmniej wiedziała, że to znowu był Fred.

- Co z tobą? Dziwnie wyglądasz - powiedziała Ella, przyglądając się przyjaciółce.

- I jeszcze dziwniej się czuję - odparła Callie, stawiając donicę na stole.

Ella już chciała zacząć się dopytywać, ale przerwał jej krzyk profesor Sprout, która chciała uciszyć klasę. A Callie przez całe zielarstwo zerkała w kierunku chłopaka, przez którego doświadczyła jednego z tych rzadkich momentów, gdy nie wiedziała, co powiedzieć.

Wieczorem dziewczyna wręcz ceremonialnie zaciągnęła zasłony w swoim łóżku - szczelnie, by jej przyjaciółki nic nie widziały - i usiadła z dziennikiem na kolanach, przygryzając końcówkę pióra. Poświeciła sobie różdżką i spojrzała na stronę z odpowiednią datą oraz zapisane już tam jedno zdanie. Pierwszy raz prowadziła coś takiego i trochę nie wiedziała jak zacząć. W końcu zdecydowała się zacząć od tego, co chodziło za nią od eliksirów.

6 września 1994

Czy widzisz ten tekst?

Któryś Weasley chciał mi pomóc i zagadać, najpierw na eliskirach, a później na zielarstwie. Nie wiem, co mu strzeliło do głowy, ale zaczyna robić się naprawdę (to słowo podkreśliła dwoma grubymi kreskami) dziwnie. Z tego co mówił jest Fredem, ale Merlin wie, i tak ich nie rozróżniam (szczerze mówiąc myślę, że nawet Jordan ich nie rozróżnia, ale udaje, że jednak tak, bo wyszedłby na idiotę).

Adrian natomiast próbował mnie pocałować. Trzeci raz w jego karierze.

Kretyn. Spóźnił się o dwa lata. Jeszcze kiedyś skakałabym ze szczęścia, ale teraz mam go dosyć.

Tu westchnęła, a jej pióro zawisnęło nad kartką. Wreszcie zakończyła niedługi wpis prostą konkluzją:

Faceci są dziwni.

Węże nie śmieszkują • Fred WeasleyWhere stories live. Discover now