Rozdział 27

31.1K 3.1K 1.1K
                                    

Wszystkiego najlepszego Fredowi i George'owi! 💕🎂 (zostało jeszcze paredziesiąt minut, ale kto mi zabroni już to opublikować?)

~

- A nie mówiłam - burknęła Callie z założonymi rękoma, kiedy obaj bliźniacy ze swoimi brodami weszli do tajnego przejścia. Stała za stołem i patrzyła na nich wzrokiem rozczarowanej dziećmi matki, która nie miała już siły radzić sobie z ich wybrykami. Gdy się nad tym tak zastanowiła, pewnie ich prawdziwa mama tak miała...

- Oj, przestań, bo gadasz jak Hermiona - jęknął jeden z bliźniaków.

Z brodami wyglądali już całkiem identycznie. Callie obstawiała, że ich własna rodzina by ich nie odróżniła, więc ona nawet nie próbowała. Zresztą, niezbyt jej to wychodziło nawet bez bród...

- Ona też miała akurat rację, więc dzięki za komplement - odparła z satysfakcją, odrzucając swoje długie włosy. - A teraz chodźcie tu.

Bracia wymienili zdziwione spojrzenia i zrobili tak, jak im nakazała, podczas gdy ona wyjęła spod stołu jakąś butelkę i rozlała jej zawartość do dwóch szklanek.

- Co to? - spytał jeden z nich.

- Antidotum, rzecz jasna - odpowiedziała Callie, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie i zakręciła butelkę.

- Jak zdobyłaś je tak szybko? - zapytał drugi.

- Przewidziałam to wszystko po prostu. A teraz do dna, obaj - nakazała stanowczo, podając im szklanki do połowy wypełnione niebieskawą cieczą.

- Ugh, śmierdzi jak ciotka Muriel...To co...Twoje zdrowie, Freddie.

- Twoje też, Georgie - odparł mu bliźniak i chłopcy stuknęli się szklankami, po czym duszkiem wypili ich zawartość.

- Ugh... - mruknął George.

- Mogłaś mówić, że smakuje jak siki... - dodał Fred, z obrzydzeniem odstawiając szklankę na stół.

- Widzę, że się na tym znasz - zaśmiała się Callie. - Trzeba mnie było posłuchać. Słuchanie mnie wychodzi ludziom na dobre.

- Teraz to już brzmisz nie jak Hermiona, a jak nasza mama - powiedział George, odstawiając swoją szklankę.

- To musi być złota kobieta, skoro tyle lat z wami wytrzymała - zaśmiała się Callie, ciesząc się z tego, że miała rację (jak to Ślizgonka), ale też po części z tego, że mogła im teraz pomóc. Nikt nigdy tak nie doceniał tego, co robiła (a chodziło tu o dziesiątki sprawdzonych bądź nawet napisanych wypracowań i innych zadań domowych z eliksirów dla jej przyjaciół) tak bardzo, jak oni. Było jej przez to cieplej na sercu i w ogóle poprawiało jej nastrój, żyła tym już od jakiegoś czasu.

- Spróbować i tak było warto - powiedział Fred, któremu bardzo powoli zaczęła znikać broda.

- Ciekawe po co? Ludzie giną w tym turnieju. Dobrze, że nie weźmiecie udziału - powiedziała Callie, kucając, by postawić butelkę z antidotum z powrotem pod stół.

- Oj, czyżbyś się o nas martwiła? - spytał George, również stopniowo tracący swoją brodę, na co dziewczyna wyprostowała się i popatrzyła na niego z ironią.

Odpowiedź była prosta: tak. W ten krótki czas znajomości z nimi zaczęło jej bardziej zależeć na ich dobrym samopoczuciu niż kogokolwiek, kogo znała. Może dlatego, że ich najwyraźniej obchodził też jej humor, o czym świadczył chociażby fakt, że gdy rozbeczała się przed nimi jak dziecko, to nie wyśmiali jej, a wyciągneli pomocną dłoń. To było dla niej zupełnie nowe, a takie przyjemne...Jednak nie miała odwagi jeszcze im się do tego przyznać, dlatego uruchomiła swój naturalny mechanizm obronny.

Węże nie śmieszkują • Fred WeasleyWhere stories live. Discover now