Rozdział 43

28.9K 3.2K 550
                                    

Callie poczuła dziwne, przyjemne uczucie w brzuchu, gdy w drodze do lochów usłyszała za sobą swoje imię. Gdy się odwróciła, wcale nie zdziwiła się widokiem przed sobą - wręcz ucieszyła, choć z drugiej strony od razu przypomniały się jej słowa, które usłyszała przed chwilą i jej zadowolenie nieco się zmniejszyło.

- Hej, dokąd idziesz? Mieliśmy iść do McGonagall - zapytał Fred, doganiając ją.

Callie rozejrzała się prędko, sprawdzając, czy nikogo nie ma, po czym na wszelki wypadek kazała mu przejść do bocznego, opustoszałego korytarza, w którym rozmawiali już wcześniej, po czym odparła:

- Naprawdę dziękuję za wszystko, Fred, ale chyba będziemy musieli to przełożyć na jutro. Jestem wykończona, ja...Nie spałam całą noc i muszę się trochę zdrzemnąć.

Chłopak po raz pierwszy w życiu nie cieszył się z tego, że miał rację. W głowie mu się nie mieściło, że istniał ktoś taki jak Pucey i to prawdopodobnie przez niego Ślizgonka nie zmrużyła oka.

- Dobrze - powiedział w końcu. - Słuchaj, co do Angeliny...

- W porządku - przerwała mu. - Już się chyba przyzwyczaiłam - dodała cicho.

Fred westchnął smutno.

- Ona to powiedziała z zazdrości, tak mi się wydaje.

- Z zazdrości? - Callie uniosła brwi. - W sumie fakt, słyszałam, jak mówi, że się jej podobasz...Ale o kogo jak o kogo, akurat o mnie chyba nie musi być zazdrosna, co?

Chłopaka zaskoczyła wypowiedź Ślizgonki - nie odpowiedział jej, bo naprawdę nie wiedział, co. To, co myślał i to, co czuł w sercu bardzo mu się wtedy mieszało i go dezorientowało.

Zapadła chwila ciszy, po czym nadeszła kolej Callie na westchnięcie. Dziewczyna spojrzała za rudzielca, upewniając się, że nadal są sami, po czym przerwała milczenie:

- Powiedz mi tylko...Czy ty naprawdę mi wierzysz? Wierzysz w to, że was nie oszukuję?

- Myślisz, że bym za tobą tu poszedł, gdyby tak nie było? - zapytał, na co Callie przewróciła oczami, wbrew wszystkiemu się uśmiechając.

- Oj, nie zgrywaj się teraz, co?

- Nie śmiałbym - wyszczerzył się Fred, gdy szatynka ziewnęła, czując, jak coraz bardziej ogarnia ją zmęczenie. Musiała koniecznie wrócić do dormitorium, bo zasnęłaby na stojąco.

- To...do później - powiedziała tylko i po krótkiej, niezręcznej chwili szybkim krokiem opuściła korytarz.

Zostawiła po sobie tylko ten charakterystyczny zapach pomarańczy. Fred smutno patrzył, jak odchodziła, zastanawiając się, czy dziewczyna kiedykolwiek będzie mogła przestać się tak bać i z nim normalnie porozmawiać.

Callie zasnęła w zaledwie kilka minut po położeniu się do łóżka. Przedtem zasłoniła je szczelnie, by jej współlokatorki w razie czego jej nie obudziły. Na szczęście spała bez żadnych zmąceń aż do tuż przed kolacją i nic się jej nie śniło - co przyjęła z ulgą, bo bała się o koszmary, które ostatnio miewała coraz częściej.

Zanim wyszła z dormitorium, złapała za swój dziennik, w którym chciała zapisać trapiące ją myśli. Uśmiechnęła się lekko, gdy zobaczyła pomiędzy stronami włożoną tam wcześniej stokrotkę. W końcu trafiła na odpowiednią datę i zaczęła pisać.

26 grudnia 1994

Wszystko bym oddała, żebym mogła przestać się ukrywać.

Mam dość. Mam po prostu dość.

Chciałabym już skończyć szkołę i najlepiej wyjechać gdzieś, gdzie nie znajdą mnie ani ci idioci, ani rodzice.

Nie wiem, co się ze mną dzieje. Nie mogę spać, mam koszmary, zdecydowanie za często zbiera mi się na płacz...

I przede wszystkim o wiele za dużo myślę o Fredzie.

Na kolację do Wielkiej Sali Callie szła tylko z Ellą i Ann, bo Melanie, jak się okazało, też padła. Niestety po drodze...Spotkali bliźniaków.

Obaj niemal nieświadomie przystanęli na jej widok, wymuszając zatrzymanie się na trójce Ślizgonek, którym torowali drogę.

- A wy co? Na malowane wrota się gapicie? - burknęła Ella, a Callie serce zabiło szybciej; wiedziała, że będzie musiała się do tego dorzucić, by w blondynce nie wzbudzać jeszcze większych podejrzeń niż dotąd - ta patrzyła na szatynkę z wyczekiwaniem.

- Nie, bez makijażu - odparł Fred ze śmiechem, a Ella przewróciła oczami.

Obaj chłopcy patrzyli na Callie, która przełknęła ślinę. Czuła, że w powietrzu zawisła siekiera i zastanawiała się tylko, czy nie straci przez nią głowy.

- Właśnie, na co czekacie? Co wy, robicie sztuczny tłum? - powiedziała w końcu, unikając wzroku bliźniaków, po czym znacząco ich wyminęła i, nie wytrzymując tego całego napięcia, wybiegła do przodu.

Mam dość. Mam dość. Mam dość.

- Callie, gdzie ty idziesz? - zawołała Ann, widząc, że przyjaciółka skręca w kierunku przeciwnym do Wielkiej Sali.

- Dogonię was - odparła tylko, znikając za zakrętem.

Po tym Ella (z dumną miną) i Ann również wyminęły obu Weasleyów i skierowały się na kolację. Fred i George odwrócili głowy, by zobaczyć odchodzące Ślizgonki.

- Ona już nawet nie stara się przy tym udawaniu - powiedział George.

- A dziwisz się jej? - odparł mu od razu Fred.

- W sumie zważając na nie - wskazał na znikające z ich pola widzenia Ślizgonki - to nie dziwię się jej ani przez moment.

Callie natomiast stała w korytarzu, gdzie oparła się głową o ścianę.

- Nie płacz, nie znowu, Irving, weź się w garść... - szeptała do siebie, czując, że może zaraz się rozkleić na dobre. To wszystko ją powoli przerastało i okropnie bolało. Nagle przyszedł jej do głowy kompletnie szalony pomysł napisania do rodziców i oświadczenia im, że ma gdzieś ich wszystkie poglądy, ale po chwili oprzytomniała. Mimo wszystko nadal ich kochała i nie chciała ich tracić...Marzyła tylko o tym, żeby któregoś dnia to po prostu zaakceptowali.

Callie mocno próbowała je powstrzymać, ale i tak kilku łzom udało się wydostać z jej oczu. Dziewczyna machnęła swoją różdżką, by usunąć zaczerwienienia na swojej twarzy i starała się ze spokojem przejść do Wielkiej Sali, do której wtedy szła tylko i wyłącznie dlatego, że była już naprawdę głodna.

Posiłek jadła wolno i nie odpowiadała na pytania Elli, które jej zadawała. Kazała nie czekać Ślizgonkom na nią i sama wyszła jako jedna z ostatnich osób, gdy korytarze były już prawie puste i coraz ciemniejsze.

Dziewczyna nie chciała wracać do dormitorium. I tak nie mogłaby teraz zasnąć, a tam pewnie zamęczałaby się też myślami o tym wszystkim. Zdecydowała w końcu, że musi się tego wyzbyć. Dlatego zamiast skręcić w stronę lochów, udała się do skrzydła szpitalnego...które znajdowało się niedaleko tajnego przejścia, skąd wtedy wychodzili bliźniacy.

- Czy to Callie, czy mi się wydawało? - zapytał szeptem George, wskazując na sylwetkę znikającą za drzwiami skrzydła szpitalnego po drugiej stronie zaciemnionego korytarza.

- To ona, na sto procent - odparł mu Fred, poznawszy jej długie włosy i bez zastanawiania się ruszył w tamtą stronę, a jego bliźniak tuż za nim.

Drzwi od pomieszczenia były nieco uchylone, więc nie musieli stawać zbyt blisko, by usłyszeć pytanie zadawane tak drżącym głosem, że Freda ukuło coś w sercu:

- Madame Pomfrey? Czy może mi pani pomóc?

-
Ta książka weszła dziś na 11. miejsce w fanfiction. Jestem w szoku, dziękuję strasznie wszystkim 🙈

Węże nie śmieszkują • Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz