Rozdział 97

23.8K 2.7K 1.2K
                                    

- No w końcu! - zawołał radośnie George, kiedy następnego dnia Fred i Callie przyszli na śniadanie razem do stołu Gryffindoru, spędziwszy noc w tajnym przejściu. - Callie zajmuje swoje miejsce i mamy o jedno miejsce za mało dla Rona - dodał z wyszczerzem, gdy Ślizgonka usadowiła się obok niego.

- Zamknij się - burknął Ron, na co siedząca obok niego Hermiona uniosła wzrok znad grubej książki, którą czytała.

- Och , Callie, dobrze, że jesteś! - zawołała wyraźnie wzburzona Gryfonka. - Może ty przemówisz im do rozumu!

- No i się zaczyna... - mruknął Fred pod nosem, przewracając oczami. - A było tak pięknie... - dodał, kierując swój wzrok na Callie i starając się odciąć od krzyku Hermiony.

- Co? Że tym dwóm? - zapytała rozbawiona szatynka, wskazując na bliźniaków, pomiędzy którymi siedziała. - Na to już zdecydowanie za późno, Hermiona.

- Oni trują ludzi tymi swoimi wynalazkami! - krzyczała wzburzona piętnastolatka. - Testują je na pierwszoklasistach! Tak nie można!

Callie widziała kątem oka, że zarówno Fred, jak i George chce coś powiedzieć i domyślała się, że to tylko pogorszy wściekłość Hermiony. Dlatego zapobiegawczo zakryła usta identycznym braciom i zwróciła się do Gryfonki naprzeciwko:

- Znaczy, Hermiona, wiesz, ja się trochę z tobą zgadzam... Ale z drugiej strony dostają za to pieniądze. I na pewno nikogo nie trują, a ja zapobiegawczo mam antidotum na wszystko - wyjaśniła i dopiero gdy skończyła, odsłoniła usta bliźniakom. Hermiona nie wyglądała na zadowoloną.

- Nawet ty?! Callie, nie rozumiesz, że...

- Hermiona, serio. Przystopuj - przerwał jej już wyraźnie poirytowany George.

Gryfonka wyglądała tak, jakby coś się w niej zagotowało - Callie dziwiła się, że z uszu Hermiony jeszcze nie wydobywała się para. Chciało jej się śmiać, bo Granger była niby mądra, a była jedyną osobą, która nie rozumiała, że bliźniaków nie dało się odwieść od ich pomysłów. Ślizgonka zastanawiała się, czy młodsza dziewczyna kiedykolwiek przejrzy na oczy i zrozumie, że wiedza o życiu nie jest tylko w książkach.

Callie złapała tym razem za kołnierz swetra Freda prawą ręką, George'a lewą i przyciągnęła obu bliżej swojej twarzy, by mówić cicho, tak, by Hermiona jej nie usłyszała.

- Jesteście okropni dla niej - szepnęła Ślizgonka, mimo wszystko się uśmiechając.

- Preferujemy genialni - zauważył Fred.

- Wspaniali nawet - dodał George. - Poza tym, Callie, ty wiesz, że my nie robimy nic...

- Nie tłumacz się, ja nie powiedziałam, że to źle... - przerwała George'owi Callie, na co obaj bliźniacy wyszczerzyli się, a Fred z radości pocałował swoją dziewczynę w policzek.

- Ron! Czemu ty nic nie powiesz?! - ryknęła ponownie Hermiona, na co bliźniacy i Callie niemal symultanicznie przewrócili oczami, przygotowując się na kolejny wykład.

Niedługo po tym miały się odbyć wybory nowego obrońcy dla drużyny Gryffindoru, po tym jak Oliver Wood skończył szkołę i, cóż, zdążył się zaręczyć i znaleźć miejsce w profesjonalnym klubie. Callie obiecała Fredowi przyjść i to wszystko pooglądać, co zresztą przyjęła bardzo entuzjastycznie, jednak jej nastrój zmienił się, gdy po piątkowym obiedzie szła z nim i z Georgem na boisko i usłyszała od tego drugiego takie słowa:

- Wiesz, Angelina jest teraz kapitanem i cierpi na syndrom Olivera Wooda.

To słowo Angelina uderzyło w Callie najbardziej. Ślizgonka nie widywała jej specjalnie w szkole i wiedziała, że Gryfonka nie pałała do niej sympatią, nawet jeśli szatynka nic jej nie zrobiła. To jednak Callie nie interesowało: istotne było to, że wiedziała, że Angelinie podobał się Fred... Ignorując nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej, Ślizgonka zapytała niby obojętnie:

- To znaczy?

- To znaczy nie daje nam żyć - odparł rozbawiony Fred. - Całej drużynie kazała przyjść na ten nabór i w ogóle, bo nowy obrońca ma być "zgrany z resztą drużyny".

- Aha... - mruknęła Callie w odpowiedzi, zakładając ręce na piersi: już zdecydowanie nie była w dobrym humorze, który miała, gdy wychodzili z zamku.

- Co? - zapytał Fred, marszcząc czoło i nie rozumiejąc jej reakcji.

- Nie no, fajnie, że Angelina jest kapitanem - odparła Callie nieco bardziej sarkatycznie niż planowała, nie patrząc na Freda i kopiąc kamyk, który stanął jej na drodze do boiska.

- No...? - odparł zdezorientowany chłopak.

- Będzie z wami się teraz codziennie spotykać, tak? - dodała Ślizgonka, nieświadomie mówiąc nieco wyższym głosem niż normalnie. - I będzie wami dyrygować? - dopytywała, a na samą myśl o tym bolało ją jeszcze bardziej.

- No tak to można... - zaczął Fred, po czym doznał nagłego olśnienia i zrozumiał zdenerwowanie swojej dziewczyny. - Hej, Callie, czy ty jesteś zazdrosna?

Szatynka stanęła jak wryta, bo byli już przed szatnią. George prędko wszedł do środka, a Callie nieznacznie odrzuciła włosy, ale nie odwróciła się do Freda.

- Nie - odparła sucho, co tylko utwierdziło rudzielca w przekonaniu, że miał rację i zaśmiał się.

- Jasne... - powiedział, stając naprzeciw niej z ogromnym uśmiechem na twarzy. - Czyli mogę się przebierać za ścianą szatni dziewczyn? - dodał, śmiejąc się pomiędzy słowami, na co Callie zmrużyła oczy.

- A ty to się świetnie bawisz, co? - syknęła do niego, choć nie do końca wrednie.

- No bo to takie słodkie, że jesteś zazdrosna - przyznał Fred zgodnie z prawdą, bo miał takie wyjątkowo przyjemne i jednocześnie dziwne uczucie, gdy Callie się tak złościła. Chciał założyć kosmyk włosów za jej ucho, ale ona złapała go za nadgarstek.

- Nie jestem zazdrosna, rozumiesz? - poinformowała go, a on roześmiał się jeszcze bardziej.

- Tak jest, pani Snape - odparł, choć wcale nie zdawał się w te słowa wierzyć i obrócił się przodem do wejścia do szatni: Callie bez namysłu go tam wepchała.

Nogą.

Roześmiany Fred stanął w szatni obok swojego brata, który zdążył zmienić już swój sweter na bluzkę do Quidditcha.

- Och, zazdrosna Callie to chyba moja ulubiona Callie - stwierdził, nie przestając się szczerzyć i prędko ściągając też swoją górę.

- Callie zazdrosna? - zapytał zdziwioby George, ściągając swoje buty. - Że niby o Angelinę? Ale w takim razie chyba nie musi się o nic martwić? - dodał równie rozbawiony.

- Oczywiście, że nie - odparł Fred oczywistym tonem, rozkładając czerwoną koszulkę z napisem Weasley i Gryffindor. - Callie nie musi się martwić ani o Angelinę, ani o nikogo. Ale nie muszę jej tego mówić.

Bliźniacy zaśmiali się ponownie i prędko przebrali, po czym wyszli z szatni ze swoimi miotłami i pałkami. Callie czekała tam na nich i gdy ich zobaczyła, jej wcześniej nieco naburmuszona mina zmieniła się w zaskoczenie.

- Co? - zapytał Fred, widząc jej nagłą zmianę nastroju.

- W sumie nigdy nie widziałam cię w stroju do Quidditcha... - odpowiedziała, nie odrywając od niego oczu. - Znaczy, tak...

Callie zmierzyła Freda wzrokiem. Strój do Quidditcha miał do siebie to, że podkreślał wszystkie atuty chłopaka: i jego wzrost, i szerokie ramiona o wiele lepiej wyglądające tak niż w swetrze czy koszuli. Dziewczyna odczuwała jak najbardziej realne, fizyczne zafascynowanie nim i trochę ją to przerażało.

- Co, zatkało? - zapytał, uśmiechając się szelmowsko, a wtedy został zdzielony w ramię.

- Oj, Weasley, grabisz sobie.

- Ale podoba ci się - kontynuował, widząc jej wzrok, który szybko od niego odwróciła.

- Pff. Won na stadion - nakazała.

- Ale będziesz oglądać? - zapytał jeszcze bardziej usatysfakcjonowany Fred.

- Oglądać to ty będziesz sufit skrzydła szpitalnego, jak za pięć sekund się stąd nie ruszysz - i tu dostał kopniaka w swój tył, przez co George o mało nie zaczął zwijać się ze śmiechu.

A z daleka to wszystko oglądała Angelina...

Węże nie śmieszkują • Fred WeasleyWhere stories live. Discover now