Rozdział 77

27.4K 3.1K 1.3K
                                    

Bliźniakom i Oliverowi mnóstwo czasu zajęło zorientowanie się, że pozostowali Callie i Christinę same sobie, ale na szczęście obie dziewczyny - już pogodzone - szybko nawiązały wspólny język (najbardziej spodobało im się podkreślanie, jak narwani byli Gryfoni, bo w końcu partnerzy obu pochodzili z tego domu). Chłopcy jednak zagadali się na temat tego, że Wood miał teraz miejsce w drużynie... Aż do momentu, gdy George zapytał:

- Coś jeszcze się zmieniło poza tą drużyną, Oliver? - mówił nieco zniecierpliwiony, bo rozmowa kręciła się tylko wokół Quidditcha.

- Właśnie? - dopytał równie zirytowany Fred.

- Mnóstwo się zmieniło - mówił energicznie Oliver. - Christina i ja się... Christina! - zawołał nagle, zdawszy sobie sprawę, że ignorował ją przez dłuższy czas. Dziewczyna wychyliła się zza Callie i bliźniaków, mówiąc z uśmiechem:

- Tak, wiem, zapomniałeś, że tu jestem...

- Nie, nie! - tu chłopak szybko przesiadł się z miejsca obok bliźniaków na to obok niej. Christina tylko się zaśmiała i próbowała mu tłumaczyć, że nic się nie stało i że rozumie, że chciał porozmawiać z dawnymi kumplami z drużyny.

Callie westchnęła na ich widok i sama zwróciła się do Freda.

- A ty też zapomniałeś, że tu jestem? - zapytał, przekręcając głowę.

- Zapomniałem, że Diggory jest w tym labiryncie - mruknął Fred, na co Ślizgonka przewróciła oczami.

- Merlinie, nie mów, że będziesz to dalej ciągnął - jęknęła.

Jakiś czas później na trawie przed labiryntem nagle pojawili się Harry i Cedrik. Oczy wszystkich skierowały się na nich i wokoło wybuchły okrzyki radości, bo oznaczało to, że reprezentanci Hogwartu wygrali Turniej... Jednak już po chwili po całym tłumie przeszedł szept Diggory nie żyje.

Callie spojrzała na Freda z przerażeniem i ścisnęła jego dłoń o wiele mocniej, niż planowała. Serce biło jej jak szalone i miała wrażenie, że zaraz zacznie się trząść jak galaretka. Spojrzała na Christinę, a ona wcale nie wyglądała lepiej. Była blada i gapiła się na boisko wielkimi oczami. Jak to: nie żyje?

To nie może być prawda...

Całą ceremonię pożegnalną w Wielkiej Sali Callie trzymała Freda za ramię tak, jakby w każdej chwili ktoś mógłby go stamtąd wyrwać. Nie płakała ani nie trzęsła się, ale była przerażona. Gdy Dumbledore ogłosił zgromadzonym, że Voldemort powrócił, Ślizgonka musiała oprzeć się o swojego chłopaka, żeby się nie osunąć z siedzenia.

- Jeju, Fred, czy ty wiesz, co to oznacza... - wyszeptała ze strachem. - Moja mama nie jest Śmierciożercą, ale Lucjusz... A jeśli Sam Wiesz Kto... O matko...

Chłopak, który w środku sam też był trochę przestraszony (ale nigdy by się do tego nie przyznał), zaczął delikatnie gładzić ją po plecach.

- Callie, nic ci się nie stanie... Jeśli będzie trzeba, to zostaniesz u nas na całe wakacje...

- A moja mama? Tak się boję... - mówiła Callie, ciężko oddychając. - Merlinie, a Draco? Z niego zrobią Śmierciożercę... - mówiąc to, spojrzała na niego, siedzącego przy stole Slytherinu i rzeczywiście wyglądającego na bledszego niż zwykle. Jego mina nie wyrażała jednak strachu, a bardziej zirytowanie - obok chłopaka siedziała Aurora, która najwyraźniej go o coś pytała, ale on ją zbywał.

Fred rozumiał powagę sytuacji i po prostu brakło mu słów na pocieszenie dziewczyny, bo ona i tak znalazłaby coś, czym jeszcze mogłaby się martwić. Przytulił ją do siebie blisko i liczył, że choć to ją uspokoi.

Węże nie śmieszkują • Fred WeasleyWhere stories live. Discover now