Rozdział 11

35.8K 3.4K 1.6K
                                    

Callie lubiła przychodzić do sowiarni w sobotnie poranki. Zazwyczaj nikogo tam wtedy nie było i tylko wtedy Ślizgonka mogła - choć przez chwilę - pobyć naprawdę sama, bez ślęczącego nad nią Adriana czy chodzących za nią krok w krok Ellą, Melanie i Ann.

Dziewczyna westchnęła, przywiązując do nogi swojej sowy krótki list do rodziców. Nie napisała wiele. Ot, że wszyscy już nie mogą doczekać się turnieju, że zajęcia jakoś idą i że ogólnie "wszystko w porządku" - nawet jeśli to ostatnie było trochę kłamstwem.

Callie nie czuła się w porządku. Nie było to coś, z czym sobie nie potrafiła poradzić, ale nie miała nikogo, komu mogłaby powiedzieć o swoich wątpliwościach. Gdyby jej babcia jeszcze żyła...

Dziewczyna znowu westchnęła głęboko i odwróciła się w stronę wyjścia. I wtedy o mało nie zwaliło jej z nóg, gdy zobaczyła stojących za sobą bliźniaków Weasley, szczerzących się jak głupi.

- Wy! - wrzasnęła Callie.

- My! - odkrzyknęli obaj w tym samym czasie, śmiejąc się serdecznie.

- Wy mnie śledzicie czy coś?! Jaki jest wasz problem?! - wybuchła, sama nie wiedząc dlaczego. Bardziej chyba była wściekła za to, że prawie nabawiła się przez nich zawału, niż za cokolwiek innego.

- Nie śledzimy cię - powiedział jeden z nich.

- Też mamy parę...paczek do wysłania - dodał drugi, wskazując na niesione przez niego małe pakunki.

- Ale tak się składa, że cię szukaliśmy, więc dobrze, że na siebie wpadamy, zgadza się, Georgie?

Okej. Po prawej Fred, po lewej George. Skup się, Irving.

- Czego chcecie? Jak znowu chodzi o turniej, to proszę. Warrington bierze udział. Zadowoleni? - Callie założyła ręce, modląc się w duchu, żeby nikt teraz nie wszedł.

- Nie tego chcieliśmy, ale doceniamy - powiedział George, który podszedł do najbliższej sowy i odłożył na chwilę wszystkie pakunki na bok. - Mamy dla ciebie układ - dodał.

- Wy dla mnie? - spytała zszokowana Callie, próbując wyciągnąć szyję tak, by zobaczyć, czy ktoś przypadkiem nie wspina się po schodach do sowiarni.

- Ba, posłuchaj! - zawołał George, przywiązując jedną z paczek do nogi dużej, brązowej sowy. - Układ jest świetny, i tak naprawdę ty skorzystasz bardziej niż my.

I po tych słowach Callie niemalże podskoczyła, gdy poczuła na swoich ramionach dwie dłonie.

- I nie martw się, nie chcemy nic za darmo - powiedział Fred, pochylając się w stronę jej twarzy, gdy dziewczyna odwróciła się gwałtownie, zrzucając tym samym z siebie jego ręce.

Callie strasznie chciała ich wysłuchać. Od środka zżerała ją ciekawość, ale też i strach, że ktoś to wszystko zauważy bądź podsłucha. A zatem, chcąc nie chcąc, przybrała obojętny wyraz twarzy i poprawiła ułożenie swoich założonych rąk, po czym jeszcze raz (na wszelki wypadek) spojrzała na prowadzące do sowiarni schody i w końcu zwróciła się do bliźniaków:

- O co chodzi? - spytała, próbując ukryć w swoim głosie jakąkolwiek nutę ekscytacji.

Fred (stojący obok Callie) oraz George (wiążący kolejną paczkę) wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

- Słuchaj, przejdziemy do konkretów. Potrzebujemy eliksiru miłosnego - oznajmił Fred.

- Amortencji? - brwi Callie wystrzeliły w górę, po czym ona sama parsknęła śmiechem. - Johnson go chyba nie potrzebuje, jak na mój gust.

Węże nie śmieszkują • Fred WeasleyWhere stories live. Discover now