Rozdział 44

28.5K 3.3K 1K
                                    

- Oczywiście, co się stało? - zapytała matrona, przerażona widokiem roztrzęsionej dziewczyny.

Callie już chciała odpowiedzieć, ale uświadomiła sobie, że w skrzydle szpitalnym był Adrian. A gdyby on wszystko usłyszał...

- Nie obudzimy nikogo? - zapytała dziewczyna, wskazując na kilka zajętych łóżek w pomieszczeniu.

Na te słowa Madame Pomfrey bez namysłu wyciągnęła różdżkę i stworzyła nią barierę pomiędzy nimi a resztą skrzydła.

- Teraz nie. Mów, o co chodzi, moja droga.

Ślizgonka wzięła głęboki wdech.

- Ja nie wiem, co się ze mną dzieje, pani Pomfrey...Ostatnio cały czas chce mi się płakać, ale za chwilę znowu funkcjonuję normalnie, ja...Nie wiem, czy to jakaś choroba czy...

Fred i George nadal stali przed drzwiami skrzydła i słyszeli każde słowo. Starszy doznawał nieprzyjemnego uczucia w brzuchu, gdy słowa dziewczyny do niego docierały. Nie umiał sobie tego wytłumaczyć, ale coś w nim tak bardzo chciało, by ona była szczęśliwa, żeby poczuła się lepiej...

- Bardzo dobrze, że z tym do mnie przyszłaś - powiedziała Madame Pomfrey, przerywając i kładąc rękę na ramieniu Callie, by się nieco uspokoiła, gdyż kobieta słyszała, że nastolatka może zaraz wybuchnąć płaczem. - To mogą być objawy choroby, które ludzie często bagatelizują. Moje pierwsze pytanie brzmi: czy ostatnio zdarzyło się coś złego w twoim życiu? Może nawet traumatycznego? 

Nastała chwila ciszy, aż w końcu dziewczyna odpowiedziała:

- Tak można to nazwać, ale...Wolałabym o tym nie mówić...

Pani Pomfrey westchnęła krótko.

- Rozumiem, jeśli nie chcesz mi powiedzieć, ale rozmowa o tym, co cię trapi, może ci bardzo pomóc. Masz kogoś, kto mógłby cię wspierać? W takich sytuacjach wsparcie innych osób jest bardzo ważne.

Callie ścisnęło w gardle. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Ślizgoni naturalnie odpadali, jej rodzice też. Byli bliźniacy...Ale czuła się zażenowana na samą myśl poproszenia ich o pomoc. I tak było jej głupio, że ten już jakiś czas temu rozpłakała się przed nimi jak dziecko. Miała przez to wrażenie, że była słaba i taka...bezradna. A nie chciała taka być.

- Masz przecież nas... - wyszeptał Fred, mimo że ona nie mogła go usłyszeć. George popatrzył na niego ze zdumieniem.

- Mam...Chyba mam... - odparła w końcu Ślizgonka, stwierdzając, że przecież na upartego Cudka też mogłaby jej pomóc.

- Kogo? Powiedz mi, to porozmawiam z tymi osobami i powiem im, jak mogą ci pomóc z tego wyjść.

Callie przygryzła wargę. Czemu nie przewidziała tego pytania? Co teraz miała powiedzieć?

Stojącemu na zewnątrz Fredowi szybciej zabiło serce. Czy usłyszy swoje imię? Z jakiegoś powodu strasznie tego chciał. Chciał, żeby ona wiedziała, że mogła na nich liczyć, a przynajmniej na niego, jeśli George nadal jej nie do końca ufał.

- Ja mogę im sama powiedzieć... - odparła po chwili.

- Dobrze - odparła matrona. - W takim razie chodź ze mną, usiądziesz i porozmawiamy dłużej. I dam ci Eliksir Uspokajający.

- Dziękuję - powiedziała Callie i bliźniacy widzieli przez szparę w drzwiach, jak kobieta pozbywa się bariery i prowadzi Ślizgonkę do swojego pokoiku.

- I jak Angelina może twierdzić, że ona nas oszukuje? - zapytał Fred z niedowierzaniem, kręcąc głową i zaczynając odchodzić od drzwi.

- Uspokój się, Freddie, przecież ona jej nie zna - powiedział George, ruszając za bratem, który wziął głęboki oddech.

Węże nie śmieszkują • Fred WeasleyWhere stories live. Discover now