Rozdział 36

30.1K 3.4K 4K
                                    

Ann szła rankiem przez błonia, poprawiając swój szalik - było już naprawdę zimno. Mróz szczypał ją w dłonie, w policzki, a także w nos i dziewczyna marzyła już tylko o tym, by dostać się do zamku. Nagle jednak stanęła jak wryta, bo jakieś dziesięć metrów od siebie zauważyła znajomą sylwetkę opierającą się o drzewo tuż przy Zakazanym Lesie. Zielony szalik i te nieziemskie, długie włosy - to musiała być Callie. Stała tam i przytulała do siebie ręce, najwyraźniej w celu ogrzania się, jednocześnie się rozglądając - najwyraźniej na kogoś czekała. Ann chciała już do niej podejść i porozmawiać, gdy do szatynki ktoś podbiegł. Okularnica od razu się zatrzymała i schowała się za najbliższym jej drzewem, zza którego mogła obserwować całą sytuację.

Do Callie podszedł wyższy od niej, rudowłosy chłopak. Ann rozpoznała go jako któregoś z bliźniaków Weasley, jednak oczywiście nie miała pojęcia, który z nich to był. Widziała, jak twarz Ślizgonki rozjaśnia się na jego widok i przygryzła wargę. Rozmawiali przez moment, a po tym Callie nagle rzuciła się chłopakowi na szyję, śmiejąc się.

Okularnica poczuła nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej, ale z jakiegoś powodu nie potrafiła oderwać od nich wzroku. Po chwili jednak pożałowała, że nadal im się przyglądała, bo Callie wspięła się lekko na palce, położyła swoją dłoń na policzku chłopaka i przyciągnęła go do siebie. I potem - w mgnieniu oka - szatynka pocałowała go.

Ann miała wrażenie, że ktoś rozrywa jej serce. Weasleyowi najwyraźniej też się to podobało, bo po chwili, jak minął mu szok, objął ją w talii i przysunął ją możliwie jeszcze bliżej, uśmiechając się. Czując nagły przypływ adrenaliny i starając się zignorować ból, Ann chciała do nich podbiec, jakoś to powstrzymać, ale nie zdążyła, bo...

...Obudziła się z przerażeniem, a serce biło jej szybciej. To był tylko sen...Zdała sobie sprawę, że zasnęła na kanapie w pokoju wspólnym, czekając na Callie. Realną Callie, która była teraz na nią wściekła i miała zaraz do niej przyjść...

Ann poprawiła swoje usadowienie na kanapie i sweter, który zrolował się podczas jej drzemki. Było już kilkanaście minut po kolacji i Callie mogła się pojawić w każdej chwili, by przeprowadzić z nią rozmowę, do której okularnica przygotowywała się cały dzień.

Nadal próbowała się uspokoić. To był tylko sen...Ale kto wie, czy ten sen się właśnie nie dział? Ann pokręciła głową sama do siebie, jakby chcąc uwierzyć w to, że Callie powiedziała jej prawdę. Po prostu ten sen był taki realistyczny...Okularnicy wydawało się nawet, że czuła perfumy szatynki, które miała na sobie codziennie niemal od zawsze, więc mało kto je już zauważał. Ale Ann pamiętała ten zapach, zapach pomarańczy, zawsze najbardziej obecny we włosach dziewczyny.

Callie przyszła po kolejnych pięciu minutach i gdy odnalazła okularnicę wzrokiem, zaczęła iść w jej kierunku. Dziewczyna dosyć niechętnie usiadła na kanapie obok przyjaciółki i westchnęła.

- No to jestem - powiedziała cicho, a Ann prawie stanęło serce.

- Przepraszam - wymamrotała od razu, unikając jej wzroku.

Po tym zapadła chwila ciszy, a Ann przeklinała się mentalnie za to, że nie była w stanie wydusić z siebie nic więcej.

- To wszystko? - zapytała Callie, gdy to całe milczenie zaczynało się robić niezręczne.

- Nie, nie - Ann od razu pokręciła głową. - Chciałam też...Chciałam powiedzieć, że...Rozumiem twój wybór. Po prostu się wtedy nakręciłam.

- O, czyli już nie jestem okropna? - syknęła Callie zanim o tym pomyślała.

- Wszystko, co wtedy powiedziałam, jest kłamstwem. Przecież ty to rozumiesz, tak? Też okłamujesz Weasleyów.

Te słowa uderzyły w szatynkę mocno.  Nie okłamywała Weasleyów, tylko Ann...A oni dwaj byli właściwie jedynymi osobami, którym mówiła samą prawdę.

- A to co mówiła Ella...Nie mogę na nią wpłynąć, wiesz, jak z nią jest... - dodała Ann, bawiąc się swoimi palcami.

- Dobra, rozumiem... - powiedziała smutno Callie. - Dobra, Ann. Jest okej. Zapomnijmy, cokolwiek - westchnęła, po czym szybko zgarnęła swoją torbę i ruszyła do dormitorium. Cieszyła się, że chociaż to miała już za sobą.

Zastanawiała się, czy nie powinna była być milsza, ale z drugiej strony...To nie jej wina. Z taką myślą starała się spokojnie zasnąć, bo miała na co czekać następnego dnia - na kolejne spotkanie z bliźniakami, by wreszcie skończyć kolejną porcję Eliksiru Miłosnego.

I rzeczywiście już następnego dnia identyczni bracia prawie dostali zawału, gdy Callie powiedziała im, że jako Ślizgonka nigdy nie została przytulona przez swoich znajomych z żadnej okazji, poza Adrianem, ale on nie miał nawet czystych intencji z tych związanych.

- Nawet w żarcie? - spytał zszokowany George, a dziewczyna pokiwała głową.

- Nawet w żarcie. Ślizgoni nie żartują, podobno - mówiła, mieszając powoli eliksir.

- Czyli...Węże nie śmieszkują? - zapytał Fred, a ona pokręciła smutno głową.

- Nie za bardzo.

- Znając ciebie, powiedziałbym jednak, że to nieprawda - zaśmiał się Fred, gdy Callie zmieniła kierunek mieszania.

- Ile wy macie w ogóle tych swetrów? - spytała, wskazując wolną ręką na górne części garderoby bliźniaków odpowiednio z literami F i G, które znowu mieli na sobie.

- Dostajemy je praktycznie na każdą okazję, więc całkiem sporo - wyjaśnił George, przeliczając mnóstwo cukierków, które miał w jednym z pudełek w tajnym przejściu.

- Skąd? - dopytywała Ślizgonka.

- Nasza mama je robi. Wszyscy z rodziny swoje mają - odparł Fred.

Callie zatrzymała nagle mieszanie i posmutniała. Ich mama wkładała tyle serca w prezenty dla nich, mimo że było ich...Dużo. Szatynka nie miała rodzeństwa, a nigdy nie dostała czegoś, co jej rodzice zrobiliby zami, z myślą o niej. Najwyżej książki o eliksirach albo pióra czy inne rzeczy, które można kupić na ostatnią chwilę. Wychodzili z założenia, że skoro prezenty były drogie, to powinna się cieszyć. A dziewczynie wcale nie o to chodziło...

Szatynka odłożyła łyżkę i powąchała wywar, by sprawdzić, czy w końcu był gotowy. Zdziwiła się - teraz słodki zapach zdecydowanie przewyższał dwa pozostałe, jeszcze bardziej niż wcześniej. Wydawało jej się to niezwykle dziwne, zwłaszcza, że nadal nie umiała wskazać, co oznaczał. Bała się, że to oznaczało, że zrobiła coś złego z eliksirem, dlatego zwróciła się do bliźniaków:

- Hej, pamiętacie, co czuliście? - spytała, wskazując na kociołek, a obaj skinęli głowami. - To chodźcie tutaj i sprawdźcie, czy czujecie to samo, bo wydaje mi się, że coś mogło pójść nie tak...

Oni posłuchali i stanęli naprzeciw niej przy kotle, po czym obaj zaczęli wąchać jego opary.

- Rzeczywiście - powiedział po chwili Fred. - Dziwne, wcześniej nie czułem pomarańczy.

- A, to pewnie moje perfumy - powiedziała od razu Callie, po czym czuła, że zaczyna się czerwienić z zażenowania, gdy zrozumiała, co zasugerowała. - Znaczy, no...Bo stoisz tak blisko mnie, co nie? Nie, że w eliksirze...

George zaśmiał się pod nosem, co próbował ukryć kaszlnięciem. Fred go zignorował i powiedział:

- No tak poza tym, to wszystko to samo.

- Ja też - dodał George.

- Czyli to chyba ja mam jakąś paranoję, ech... - dziewczyna pokręciła głową, po czym zarzuciła torbę na swoje ramię. - Dobra. W takim razie jest skończone. Ja muszę iść i napisać wypracowanie na trasmutację - dodała, po czym szybko podeszła do ściany i otworzyła ją różdżką.

- Dzięki! - zawołał jej George na odchodnym, a ona tylko uśmiechnęła się w odpowiedzi i zniknęła za ponownie zamykającą się ścianą.

Gdy Callie wyszła, Fred ponownie podszedł do kotła i powąchał opary eliksiru. George spojrzał na niego i założył ręce, uśmiechając się triumfalnie.

- I co? Dalej czujesz pomarańcze, prawda?

Fred nie odpowiedział.

Węże nie śmieszkują • Fred WeasleyWhere stories live. Discover now