Rozdział 15

32.4K 3.2K 1.1K
                                    

Następny dzień był najmniej lubianym przez Callie dniem w roku.

Piętnasty października. Cztery lata temu w ten dzień zmarła jej babcia.

Dziewczyna tak naprawdę nie znała dokładnych okoliczności jej śmierci. Po sekcji zwłok stwierdzono, że nie miała żadnych obrażeń ani wewnętrznych, ani zewnętrznych, na nic też nie chorowała, więc zakładano, że kobieta po prostu zmarła ze starości i Callie długo w to wierzyła. Jako trzynastolatka nie zastanawiała się nad tym wiele, zresztą była zbyt zrozpaczona, ale gdy teraz o tym myślała...

Kobieta miała tylko sześćdziesiąt pięć lat. Nie była aż tak stara. Poza tym odznaczała się wręcz idealnym zdrowiem. Oczywiście nie było to niemożliwe, ale...Callie teraz jakoś wszystko w tym zaczynało nie pasować.

Chociaż w sumie...Kobieta mieszkała sama, odkąd tylko Callie pamiętała. Może dlatego nikt nie wyratował staruszki? Dziewczyna nigdy nie poznała swojego dziadka, a babcia nie lubiła o nim mówić i zawsze zbaczała z tematu. Wspominała tylko, że "on też był tym fanatykiem tej chorej ideologii brudnej krwi" i zawsze mówiła to z pogardą. To wszystko, co Callie o nim wiedziała.

Po sobotnim śniadaniu dziewczyna wróciła do pustego dormitorium i wyciągnęła swój kufer spod łóżka, a następnie przeszukała go w poszukiwaniu czarnej, starej książki. Był to album, do którego dziewczyna wkładała wszystkie zebrane przez siebie zdjęcia - kilka z dzieciństwa, kilka ze znajomymi, kilka z rodziną (uchowało się nawet takie, gdy bawiła się z małym Draco)...A także kilka o wiele cenniejszych.

Callie usiadła z nim na łóżku i szybko przewertowała strony, by dotrzeć do tych ostatnich - tam, gdzie wkleiła sporo zdjęć znalezionych w domu babci. Jedno z nich szatynka szczególnie lubiła, bo ją intrygowało. Naturalnie czarno-białe, przedstawiało jej babcię prawdopodobnie w jej wieku - niesamowicie piękną dziewczynę o równie długich włosach, co Callie teraz, ubraną w długą, błyszczącą suknię z długimi rękawami. Wyglądała po prostu zjawiskowo. Uśmiechała się promiennie i trzymała za rękę stojącego po prawej, wyższego od niej, jasnowłosego chłopca, ubranego w szatę wyjściową. On również wyglądał na zadowolonego, aczkolwiek nie aż tak.

Jednak nie to wszystko najbardziej ją ciekawiło. Najciekawszy był napis na tyle zdjęcia, który Callie czytała już chyba setny raz.

Przepraszam, Joa

Litera "n", która powinna się znaleźć na końcu imienia dziewczyny ze zdjęcia, była niedokończona. Niedbałość pisma wskazywała na to, że oba słowa najwyraźniej zostały nabazgrane w pośpiechu. I tyle - żadnej daty czy opisu. Babcia Callie nigdy jej go nie pokazała, znalazła je dopiero po śmierci kobiety, więc szatynka nie miała też pojęcia, z jakiej okazji zostało wykonane, ani nie znała tożsamości chłopaka po prawej. Czy to mógł być jej dziadek? I za co przepraszała osoba, która napisała wiadomość z tyłu? Prawdopodobnie nigdy się nie dowie...

Westchnęła, przyglądając się zdjęciu. Gdyby jej babcia żyła, na pewno by ją obroniła przed rodzicami. Na pewno poparłaby jej pomysł zaprzyjaźnienia się z bliźniakami, pochwaliłaby to, że im pomaga, nawet jeśli nie do końca bezinteresownie. Gdy to wszystko do niej dotarło, zebrało się jej na płacz. Pierwsze łzy stanęły jej w oczach, gdy przycisnęła zdjęcie do swojej piersi.

- Dlaczego cię tu nie ma? - wyszeptała do siebie, rozpłakując się na dobre. Siedziała tak przez jeszcze minutę czy dwie, gdy nagle usłyszała otwierające się drzwi do dormitorium, a następnie znajomy głos:

- Callie? O, tu jesteś!

Była to Ella. Stwierdziwszy, że to ona, szatynka pospiesznie wrzuciła album z powrotem do kufra i otarła łzy, ale to nie miało sensu, bo i tak była już cała czerwona, a jej przyjaciółka zmierzała w jej stronę.

- Szukałam cię, bo... - tu Ella urwała, bo zauważyła zapłakaną twarz szatynki. - Hej, co ci? - spytała zaskoczona.

- Nic, uderzyłam się - zbyła ją Callie i znowu otarła twarz.

Ella nie połknęła haczyka. Usiadła obok przyjaciółki i przyjrzała się jej uważnie.

- Nie no, serio, dzieje się coś? Bo ty w ogóle ostatnio tak dziwnie...

- Nic się nie dzieje, Ella, powiedz mi, co chciałaś - przerwała jej szatynka, nie mając zamiaru teraz przeprowadzać głębokich rozmów od serca, bo przyjaciółka i tak nie zrozumiałaby jej problemu.

- A, no tak. Snape cię wzywał. Masz iść teraz do jego gabinetu, ale nie wiem po co - wyjaśniła blondynka.

- Ech, typowe - odparła Callie, od razu wstając.

Chciała iść jeszcze do lustra i jakoś ogarnąć swoją twarz, ale stwierdziła, że to bezsensowne. Nie obchodziło ją, co Snape sobie pomyśli. Zresztą liczyła, że cokolwiek od niej chciał, to będzie mogła to załatwić jak najszybciej i wrócić do dormitorium z zamiarem położenia się i zajadania Czekoladowymi Żabami, by poprawić sobie humor.

- Mam coś brać ze sobą czy coś? - spytała Elli, stając przy drzwiach.

- Nic nie mówił - blondynka wzruszyła ramionami, otwierając swoją szufladę w poszukiwaniu czegoś.

Callie westchnęła i już bez słowa ruszyła do gabinetu Snape'a, który na szczęście znajdował się całkiem niedaleko pokoju wspólnego Slytherinu, bo w końcu też w lochach. Zapukała do drzwi i weszła do środka, uzyskawszy pozwolenie.

- Wzywał mnie pan, profesorze - powiedziała nadal nieco drżącym od płaczu głosem.

Snape uniósł wzrok znad papierów, które studiował przy swoim biurku i jego brwi poszybowały w górę, gdy zauważył zapłakaną twarz dziewczyny, ale naturalnie tego nie skomentował.

- Zgadza się - odparł w końcu. - Za chwilę przyjdzie tu dwójka uczniów na szlaban, a ja będę musiał wyjść w którymś momencie, więc ich przypilnujesz. Aż do obiadu.

- Dobrze - odpowiedziała Callie, przeklinając w głowie swój los. Teraz będzie tam uziemiona aż do obiadu.

Jednak zajęła się narzekaniem w głowie na swoją sytuację chyba aż za bardzo, bo dopiero po chwili dotarła do niej jedna ważna rzecz:

To bliźniacy mieli mieć w ten dzień szlaban u Snape'a.

Węże nie śmieszkują • Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz