1. Mroki

131 6 1
                                    

Nie istnieje bowiem nic takiego jak zamknięcie dawnych spraw. Wszyscy dźwigają jakiś bagaż przeszłości, tyle że niektórzy cięższy.
Alex Cava , Zło Konieczne


W strugach lodowatego deszczu ludzkie oko nie mogło dostrzec zupełnie nic. Dlatego żaden z przechodniów nie zauważył nawet trzech mrocznych postaci, które przemykając ulicami Chicago, unikały świateł latarni i zdawały się lawirować pomiędzy kroplami deszczu. Trójka biegnąca chodnikiem skręciła w Lake Street. Cała trójka ubrana w czerń zlewała się z cieniami prześlizgującymi się po budynkach.

Biegnąca na końcu postać, gdyby przyjrzał jej się ktoś bardziej wprawnym okiem, od razu zauważyłby, że to dziewczyna, zatrzymała się na moment i zadarła do góry głowę, wypatrując czegoś na dachu pobliskiego budynku. Krótki błysk bezosobowego błękitu najwyraźniej ją usatysfakcjonował, bo ruszyła ponownie za swoimi towarzyszami.

- Jest tuż nad nami – wymamrotała, ale i tak wiedziała, że ją słyszą.

Biegnący na przedzie osobnik kiwnął głową. Włosy kleiły się do bladej, ładnej twarzy, na co nie reagowała już niczym innym, tylko westchnieniem rezygnacji. Wilgotne uderzenia butów o asfalt ginęły w odgłosach brzęczącego o okna deszczu.

Wzrok dziewczyny był dobry, ale nie tak dobry jak wzrok biegnącego po dachach osobnika. Musiała się więc skupić na tyle, by nie wpaść na żaden śmietnik pozostawiony przy ulicy. Kiedy biegnący przed nią skręcili w boczną alejkę, odetchnęła z ulgą. Byli wystarczająco daleko, by móc zwolnić.

Biegnący na samym przedzie rudowłosy chłopak, odrzucił głowę do tyłu. Jego twarz z lewej strony pokrywał tatuaż przypominający czerwone i zielone łuski. Z początku się go bała, ale teraz był po prostu Connorem.

- Ten na górze na pewno wie, co robi? – zapytał swoim niskim, nieco ostrym tonem Connor, wymieniając spojrzenia z Zackiem.

Zack był wysokim, czarnoskórym chłopakiem z przerażającymi, białymi oczami. Wielu uznawało go za ślepego, choć w rzeczywistości widział wszystko lepiej, niż można było przypuszczać.

- Nie podobają mi się jego oczy – zauważył Zack, na co dziewczyna prychnęła.

- Bo twoje są takie ładne, głębokie i w ogóle – kucnęła oparta plecami o ceglany mur. Cicha nadzieja, że deszcz spłukał z niego ludzie siki błysnęła przez moment w jej umyśle, choć zapach unoszący się w alejce sugerował coś innego.

- Co to było? To, co nas goniło? – Zach zignorował przytyk i wystawił twarz do kropli. Mieniły się na jego ciemnej skórze niczym rosa. – Przypominało ogromnego jaszczura.

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

- Zgubiliśmy to coś – wymamrotała, doskonale zdając sobie sprawę, że nie może wypowiedzieć słowa kanima przy topielcu i wiwernie.

- Wolałbym, żebyśmy to zabili – zauważył Zack, jego oczy nadal błyszczały w ciemności. – I kiedy ten twój kumpel tu zejdzie?

Dziewczyna westchnęła przeciągle i wyprostowała nogi.

- Może zaraz, a może w ogóle. Nie przepada za nieumarłymi – rzuciła mu wymowne spojrzenie. Topielec pokazał jej w odpowiedzi siny język.

Czekali kilka dobrych minut pomiędzy budynkami. Smród kubłów na śmieci mieszał się z wonią wilgoci i dziewczyna nie była pewna, ile jeszcze tu wytrzyma. Próbowała opracować drogę powrotną do samochodu zostawionego na parkingu nad jeziorem. Byłoby znacznie łatwiej, gdyby znała to zakichane miasto.

Full Moon - isaac laheyWhere stories live. Discover now