6. Sposób na Jordana Parrisha

553 34 2
                                    


Kolejne kilka dni niczym się od siebie nie różniło. Ustaliliśmy, że próbę przekonania Parrisha podejmiemy, kiedy będzie w lepszym humorze, a tego raczej nic nie zapowiadało, choć Maureen sprawiała wrażenie, jakby złu humorek Jordana w ogóle nie mógł jej przeszkodzić.

Zachowywała się nadal beztrosko, choć ja wolałam ją traktować z dystansem. Razjel i Maureen byli dziwnymi stworami jeśli chodzi o charaktery. Oboje bardzo piękni, inteligentni, czarujący. Zastanowił mnie Razjel. Był bardo opanowany, ale to nie o to mi chodziło.

To nie czas na urazy z przeszłości.

Słowa dudniły mi w uszach i odbijały się echem w czaszce. Czyżby Razjel i Maureen mieli już jakieś zaszłości z wampirami? Czyżby oni stawali po naszej stronie w jakiejś ich prywatnej wojnie?

Tego dnia siedziałam w domu. Zaczęłam uznawać, że chyba czas poszukać sobie jakiejś wakacyjnej pracy. Nawet byle jakiej. Jedynym, co mogło mi to utrudnić była bezwładna ręka, na którą sposobu Deaton jeszcze nie znalazł. Wśród całego zamieszania z martwą Ruth, i Nefilim nie zauważyłam nawet, jak bardzo odrętwienie się posunęło. Nie czułam już lewej strony tułowia. Jakbym nie miała żeber, a przesuwało się to w dół. Zwiększony obszar odrętwienia odkryłam, kiedy próbowałam podnieść się z łóżka, a lewa strona odmawiała posłuszeństwa. Jak na ironię, mój telefon wtedy zawibrował na szafce nocnej. Dzwonił Derek.

- Halo? – spytałam, odbierając połączenie. – Czemu zawdzięczam ten przyjemny telefon?

- Maureen zaraz do ciebie przyjedzie. Nie możemy dłużej czekać aż Jordan wyciągnie sobie kij z tyłka.

- Co?

- To co słyszałaś. – prychnął Derek. W tle słyszałam jakieś szumy i głosy. Na pewno głos Scotta i Isaaca.

- Gdzie jesteście?

- To cię nie powinno obchodzić.

Dokładnie pięć minut po telefonie Dereka usłyszałam zajomy ryk silnika tuż przy moim domu. Kilka sekund później, dzwonek do drzwi i ciche otwieranie. Wychynęłam się ze swojego pokoju.

- Dzień dobry. Jestem koleżanką Rosalie. – powiedziała melodyjnie Maureen.

- Jest na górze. Zaraz ją zawołam. Wejdź.

Mogłam soie tylko wyobrazić, jak Edythe patrzy na wyjątkowo piękną Maureen. Zaraz potem rozległy się kroki i Edythe weszła do mojego pokoju, kiedy ja zdążyłam już odsunąć się od drzwi.

- Jakaś koleżanka do ciebie.

- Ah! Tak! Mamy jechać do centrum handlowego. Powiesz jej, że zaraz zejdę? – poprosiłam uprzejmie.

- Nie zostaniecie na obiedzie?

Pokręciłam głową i Edythe wyszła z mojej sypialni.

Tak szybko jak tylko mogłam wsunęłam buty i zarzuciłam na T-shirt koszulę w kratę. Zeszłam po schodach. Maureen siedziała z moją mamą w kuchni.

Tak bardzo nie pasowała do tej małej, skromnej kuchni. Siedziała przy kuchennym stole, ubrana w satynową, lejącą sukienkę przed kolano, w kolorze butelkowej zieleni. Ciężkie buciory z którymi najwidoczniej się nie rozstawała, także były obecne. Uśmiechała się w „stylu Maureen", jakby cały świat należał do niej, i nikt inny się nie liczył. Piła sok, który podała jej moja mama, a tuż koło szczupłej ręki panny Kavanaugh leżały kluczyki do jej samochodu.

- Jestem gotowa. – powiedziałam, chcąc zaznaczyć swoją obecność.

Edythe wpatrywała się w Maureen urzeczona jej rysami, przyjemnym obyciem i nienagannymi manierami. Obie spojrzały na mnie tak, jakbym wyciągnęła je z bardzo ważnej rozmowy.

Full Moon - isaac laheyWhere stories live. Discover now