9. Więzienie we własnym ciele

2.3K 153 56
                                    


- Aaron! – Tracy wybiegła z drzwi ogromnego domu i ledwie wyhamowała przed nami, gubiąc gdzieś po drodze swoją grację.

Doskonale pamiętałam jak pomagałam jej z lekcjami i szczerze mówiąc, gdybym teraz miała jej pomagać, uciekłabym w popłochu. Jedną stronę twarzy miała poznaczoną śladami w odcieniu zimnego granatu. Jej oczy kryły w sobie obłęd a pazury o mało nie zadrapały mi twarzy.

Gmaszysko pod którym się znajdowaliśmy stało we wschodniej części miasta niedaleko La Porte. Stara dachówka sprawiała wrażenie luźnej i w każdej chwili gotowej do spadnięcia mi na głowę. Ściany z czerwonej cegły w większej części pokryte były sprayem. Pod niewielkim daszkiem na werandzie stał Josh w towarzystwie Cory'ego. Chimery obserwowały każdy mój ruch. Aaron popchnął mnie do przodu.

Powoli ruszyłam do drzwi wejściowych. Każdy krok stawiałam ostrożnie, jakby ziemia miała się zapaść. Weszłam po schodach na ganek, a potem zostałam zaprowadzona przez Josha do środka. Wnętrze domu było nawet odremontowane. Długi korytarz miał ściany koloru szarego, z kinkietów wylewało się światło. Padało na ciemną podłogę. Przejście wydawało się nie kończyć. Po lewej, za wielkim łukiem mieścił się salon. Theo siedział na sofie z uśmiechem przyklejonym do twarzy.

- Siadaj. – wskazał mi fotel naprzeciwko siebie. – Teraz mów.

- Nie wiem czy mogę ci zaufać. – ogłosiłam.

- To mi nie ufaj. Zaufaj... Zaufaj Aaronowi. Wygląda na godnego zaufania... Okay, nie. Ale jest przystojny.

- Czym sobie na to zasłużyłam? – pochyliłam się do przodu i spojrzałam czujnym wzrokiem na Theo. – Dlaczego ja mam podejmować tak okrutne decyzje?

- Udźwignięcie brzemienia jak to twoje spada na najsilniejszych. – zaskoczył mnie głos Aarona. Jedwabisty, miękki. Ciarki przeszły mnie po całym ciele. Z trudem przywołałam się do porządku.

- To nie jest tłumaczenie. Mam tylko osiemnaście lat. Dziś pierwszy raz piłam alkohol, a mam podejmować decyzje dotyczące ludzkiego życia? Jak ktoś kto je stracił, może rozporządzać życiem innych? – obrzuciłam wszystkich zaciekawionym spojrzeniem.

- Nie rób z tego afery.

- Nie mogę ich zostawić. Nie chcę ich zostawić... Ale...

Moje zawahanie wywołało uśmiech na twarzy Theo. Aaron podszedł do okna i odsłoniwszy jedną z jedwabnych, srebrnych zasłon przyglądał się podwórzu. Jak mogłam zgadnąć, było całkowicie ciemne i puste. Jednak kiedy tak patrzył przez dłuższą chwilę, zmarszczył czoło i wydął usta.

- Nie przejmuj się nim. Rosalie, więc...

- Daj mi się z nimi pożegnać. – poprosiłam łamliwym tonem. – Oczywiście symboliczne, bo nadal będę chodziła do szkoły?

- Tak. Ja z tobą. – Aaron spojrzał na mnie. – Kończyłem liceum już tyle raz, że raz w tą czy w tą mnie nie zbawi.

Już chciałam zaprotestować, ale zupełnie znikąd pojawiło się palenie w gardle, tak ostre jakiego w życiu nie czułam. Kaszlnęłam sucho kilka razy. Odgłosy wyrywające się z mojej piersi połączone były z charkotem. Aaron znalazł się przy mnie w ułamku sekundy i opiekuńczym gestem chwycił mnie za ramiona.

- Zapomniałem tylko powiedzieć, że alkohol czasem powoduje nagły napad iluzji pragnienia. To nic takiego. – zachichotał. – Zaraz przejdzie.

- Zapomniałeś? – warknęłam.

- To nic. – zapewnił Aaron.

- Wracając do tematu... Możesz się pożegnać. Zerwać z Isaacem, opuścić Scotta. Masz na to cały jeden dzień.

Full Moon - isaac laheyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz