Jechaliśmy przez Beacon Hills, pogrążeni w ciszy. Rozglądałam się nerwowo, jakby spodziewając się, że wściekły Scott i Stiles wyjadą zza rogu i ruszą za nami w pościg. Theo siedział za kierownicą, o najwidoczniej cisza mu nie przeszkadzała. Patrzył na drogę.Minęło dobre piętnaście minut, zanim jedno z nas się odezwało. Oczywiście, nie byłam to ja.
- Nie możemy jeździć w kółko, albo przeszukiwać losowych miejsc w mieście. – stwierdził, skręcając na jakąś drogę prowadzącą do lasu.
- Co ty robisz?
- Jakbyś chociaż spróbowała ubrudzić sobie ręce, wiedziałabyś, co tu jest.
Jechaliśmy przez parę minut, aż nie wyrósł przed nami stary, walący się budynek. Dach był dziurawy, a wejście porastał gęsty bluszcz. Theo zatrzymał auto i odpiął pas. Zrobiłam to samo, jakby mechanicznie. Podłoże leśne było miękkie, rozmokłe. Spojrzałam na Theo pytająco, a on tylko uśmiechnął się dumnie.
- To jest stara gorzelnia. – powiedział, ruszając do przodu. Rozerwał rękami bluszcz i odsunął drzwi.
Słońce wpadało do środka przez dziurę w dachu. Na betonowej podłodze stało kilka balii i staromodny sprzęt do destylacji. Na antresoli widziałam resztki starych skrzyń, a dookoła walało się pełno trocin. Śmierdziało zatęchłym drewnem, ale dołożyłam wszelkich starań, by to zignorować.
- Kiedyś Łowcy byli trochę związani z tym miejscem. – Theo stanął na środku, tak, że promienie słońca wpadające przez dach oświetlały go jak aktora na scenie. – Gerard Argent tutaj pozbawił wzroku Deucaliona.
- Myślisz, że to tutaj by przyszli? Niby czemu? – rozglądałam się po ruinach budowli zupełnie bez przekonania. Theo równie dobrze mógł robić sobie ze mnie żarty.
- Nie wiem. Musiałem spróbować. I tak zrobiłem więcej niż ty... Czy ty masz broń?! – celował palcem w mój pistolet, który otrzymałam od Razjela. Trzymałam rękę tuż przy nim, gotowa wyciągnąć broń w każdej chwili. – Kto był na tyle durny, że dał ci pistolet, Rosalie? Prędzej sama się skaleczysz!
Zignorowałam jego ton i weszłam po schodach na antresolę. Z niej widok na parter był o wiele lepszy. Patrzyłam, jak Theo nadstawia uszu i stara się wywąchać jakiś trop. Rozglądał się dookoła, kiedy w końcu znów na mnie spojrzał, pociągnął nosem jeszcze raz.
- Czuję krew. – powiedział i powiódł wzrokiem do czegoś pod antresolą.
Zbiegłam szybko po schodach i oboje zbliżyliśmy się do drzwi. Zapewne to było drugie wyjście.
Theo jakby jeszcze kilka razy upewniał się, że dobrze czuje i węch go nie myli. Sięgnęłam po pistolet, uznając, że w razie czego z tą bronią będę miała większe szanse niż ze sztyletem. Przeładowałam i wyciągnęłam rękę przed siebie. Theo kiwnął głowę i otworzył drzwi.
Za nimi nie było nic prócz lasu. Spojrzeliśmy na siebie zdziwieni. Wiatr ponownie zawiał, a do nozdrzy Theo znów dostał się zapach. Tym razem zaciągnął się mocno i wskazał na gęsty las po naszej prawej stronie.
- Wiesz, czy to Isaac? Jest ranny?
- Nie jestem Zimnym, żeby rozróżniać czyja krew jest czyja, Rosalie.
Wywróciłam oczami i coś poruszyło się w lesie. Theo zatrzymał się w pół kroku, za zamarłam w bezruchu. Nawet ja słyszałam to pęknięcie gałęzi.
- Ktoś tu idzie.
To mógł być każdy, ale modliłam się, żeby nie była to wściekła Maureen. Już układałam sobie w głowie co jej powiem, jak będę ją przepraszała i głupio się tłumaczyła. Ten ktoś się zbliżał. Theo wepchnął mnie za siebie i zaczął się cofać, zmuszając mnie tym samym do cofnięcia się. Już po kilku chwilach, opierałam się o ścianę gorzelni a Theo przyciskał mnie do niej ciałem.
YOU ARE READING
Full Moon - isaac lahey
FanfictionSiedemnastoletnia Rosalie Clear mieszkająca w Beacon Hills od urodzenia nie ma nawet pojęcia co dzieje się w jej mieście. Nie dziwne kiedy nie zwraca się uwagi na znajomych a wręcz się ich unika. Jednego dnia poznaje Isaaca Lahey'a który powrac...