11. Najlepsze cechy

2.4K 180 31
                                    

Następnego dnia pojechaliśmy do Deatona. Pogoda była istnie żałobna. Lało, a kwietniowe niebo zasnuło się niezdrowymi chmurami. Isaac siedział obok mnie w jego audi i wydawał się być maksymalnie skupiony na drodze. W radiu leciała akurat piosenka Halsey. Lubiłam ją. Wydawała się być idealnie opisująca moje życie.

Jesteś szalony jak ja? Cierpiałeś, jak ja?

Tak. Odpowiedź na oba pytania brzmiała „tak". Rytmicznie poruszałam głową w rytm muzyki chociaż faktycznie musiałam przypominać jakąś zahipnotyzowaną lalkę. Nieobecny wzrok wbiłam w jasną deskę rozdzielczą i splotłam ręce na tobołku. Czekałam jak na wyrok. Deaton miał go wydać, już niedługo zważywszy na okolicę do której dojechaliśmy. Niewiele dzieliło nas od kliniki weterynaryjnej a stres napływał falami. Splecione ręce zaczęły mi się trząść.

- Nie denerwuj się. Mi się to udziela. – Isaac był sytuacją wyraźnie rozbawiony.

Zwalczyłam w sobie chęć wymierzenia mu kuksańca w bok tylko dlatego że był kierowcą a ja miałam dużo siły. Źle by się to dla jednego z nas skończyło. Żeby sobie pomóc, zaczęłam nucić piosenkę lecącą w radio. Kiedy się skończyła, nie miałam co robić. Zdecydowanie mi to nie pomagało. Oparłam głowę o szybę i oczekiwałam aż zobaczę znajomy znak kliniki Deatona. Pojawił się w momencie w którym gotowa byłam nawet zacząć płakać z przejęcia. Czekałam aż Isaac wjedzie na parking, i dopiero wtedy wysiadłam z auta. Trzasnęłam drzwiami po czym przeszłam przed samochód gdzie Isaac czekał na mnie z wyciągniętą ręką. Ścisnęłam jego dłoń, splotłam swoje palce z jego palcami i ruszyłam niepewnie w stronę głównych drzwi.

Raz kozie śmierć.

Kiedy weszliśmy uderzył mnie zapach zwierzęcej krwi. Gwałtownie przestałam oddychać co wzbudziło w Isaacu niepokój. Spojrzał na mnie z tą znajomą troską w oczach.

- Krew. – mruknęłam. – Gdzieś tu jest ranne zwierze.

- Tu zwykle są ranne albo chore zwierzęta. Nie panikuj. – potarł dłonią mój policzek. Uśmiechnęłam się słabo i wraz z Lahey'em poszłam do gabinetu doktora Deatona.

Przyzwyczaiłam się do zapachu w tym pomieszczeniu już jakiś czas temu, ale nigdy nie byłam tu jako wampir. Dopiero teraz dostrzegłam bukiet zapachów, środki dezynfekujące, krew, substancje, maści lecznicze i inne lekarstwa. Doktor Deaton ubrany w biały frak roboczy przelewał właśnie cos z dużej butelki do mniejszego pojemniczka. Odwrócił się i uśmiechnął.

- Nie sądziłem że cię tu jeszcze kiedyś zobaczę. – oznajmił.

- Spokojnie, będę tu wracała co jakiś czas. – zapewniłam z nerwowym śmiechem. – Mogę panu zająć chwilę?

- Jasne. – zdjął gumowe rękawiczki które do tej pory miał na rękach. Rzucił je do metalowego śmietnika i oparł się o stół. – W czym problem?

Nie bardzo wiedziałam jak zebrać słowa do kupy. Mieszały mi się głowie i szczerze mówiąc do tej pory nawet nie myślałam o tym jak ująć i przedstawić mój problem w słowach. Isaac na całe szczęście mnie wyręczył... Chociaż może nie były to najlepsze słowa jakie mógł dobrać ze sobą wspólnie.

- Ona chce wrócić do swojego dawnego życia, wie pan pozbyć się kłów, przywrócić bicie serca i takie tam pierdoły. Ludzkie pierdoły.

Deaton wydawał się być równie zbity z tropu co ja. Po przyspieszonej dedukcji pokiwałam głową.

- Tak. Chcę to wszystko odkręcić. Wie pan jak?

- Wiem, ale nie mogę pomóc.

Jednym zdaniem mnie uszczęśliwił i zasmucił. Uniosłam brwi patrząc na weterynarza ale on tylko wzruszył ramionami.

Full Moon - isaac laheyWhere stories live. Discover now