1. Głosy

844 54 4
                                    


Białe światło rozeszło się dookoła dając pierwszeństwo czemuś, co wyglądało jak sufit mojego pokoju, Na czole czułam coś zimnego, i choć kończyny nie pozwalały mi jeszcze sobą poruszać i pozostawały same sobie, szerzej rozwierałam powieki. Chciałam nawet podnieść głowę, co okazało się okropnym błędem, bo tępy ból zaczął rozłupywać mi czaszkę.

- Nie wstawaj. – znajomy głos dochodził jakby z oddali. Spełniłam to polecenie z dziką przyjemnością i ulgą. Choć nie mogłam wykrztusić słowa, bardzo chciałam podziękować.

Zraz potem rozległy się inne głosy. Słyszałam też kroki i stukanie obcasów. Rozmówcy wydawali się być bardzo pochłonięci rozmową. Nie wracali na mnie zupełnie uwagi, a po ilości głosów, była przekonana, że w moim niewielkim pokoju, oprócz mnie, jest przynajmniej pięć osób.

- To na pewno ktoś ze stada Satomi. – mruknął niezadowolony głos, należący do Theo.

Co u licha Theo robił w moim pokoju?!

Już miałam się podnieść i go wyrzucić, ale kiedy tylko spróbowałam się ruszyć, tępy ból w głowie znów wdarł się nieoczekiwanie do mojej czaszki i zaczął rozsadzać ją od środka.

- Stada w to nie mieszaj! – fuknął, najprawdopodobniej, Brett Talbot. Stukanie obcasów ustało na chwilę i tuż nad swoją twarzą zobaczyłam zatroskaną twarz Lydii Martin.

- Jakim cudem Parrish cię wyczuł? – spytała, choć najwidoczniej nie oczekiwała ode mnie odpowiedzi, bo natychmiast się odwróciła i spojrzała na coś, lub kogoś, przy moim biurku. – Nikt ze stada Satomi nie odważyłby się ruszyć kogoś od nas.

- Tak bardzo im ufasz? – spytał Theo.

- Bardziej niż tobie. – warknął czyjś ostry, głęboki głos. Derek. Jeśli Derek tu jest, nie muszę się niczym martwić. Jeśli nie ja, to on załatwi Theo. – Zakoduj sobie, z tym zakutym łbie, że Satomi nie ma z tym nic wspólnego. Jeszcze raz powiesz coś podobnego, a przed zmrokiem zakopiemy twoje ciało pod jakimś płotem, rozumiesz?

Theo tylko fuknął w odpowiedzi, a ktoś inny zaśmiał się i jakby zeskoczył z parapetu, bo ciężkie uderzenie o podłogę, nie mogło być niczym innym.

- A co jeśli to Will? – głos nie należał do nikogo z moich bliskich przyjaciół. Tak czy inaczej znałam go. Przywiódł mi na myśl głębokie, niebieskie oczy i ponad wyśnioną perfekcję.

James Forester

- Willa już dawno wywiało z Beacon Hills. Isaac i Scott pojechali go szukać w Oregonie, kilka tygodni temu. – odparła Lydia. – Na razie musimy się zastanowić, dlaczego Piekielny Ogar ją znalazł, choć ona nadal żyje.

Już chciałam jej powiedzieć, żeby nie wyrażała się o mnie tak, jakby mnie tam wcale nie było, ale język i struny głosowe odmówiły mi posłuszeństwa i wydałam z siebie tylko ciche rzężenie.

- A skoro już o Isaacu mówimy. – Theo wydawał się być trochę rozbawiony. – Czy ktokolwiek powiadomił go, że jego dziewczyna została znaleziona przez Piekielnego Ogara i przytargana pod drzwi jak trup?

Miałam ochotę go rozjechać walcem. Ja? Przytargana pod drzwi? Gdybym tylko mogła się ruszać, cholerny Raeken już by nie żył.

- Rozmawiałam z nim dziś rano, zanim tu przyszłam. – powiedziała Lydia siadając na brzegu mojego łóżka. – Już miał tu przyjeżdżać, ale powiedziałam, że Rosalie jest bezpieczna i się nią zajmiemy. Nie wspomniałam tylko o tobie, Theo. Lepiej sobie idź.

- Ja też już pójdę. – zaproponował Brett Talbot. Chyba otworzył drzwi. – Powinienem pogadać z Satomi.

Pożegnali się i wyszli. Theo oknem, Brett drzwiami. Zaraz po nich wyszedł James. Ja, Lydia i Derek zostaliśmy sami w moim pokoju. Przez chwilę panowała cisza, słyszałam tylko mój chrapliwy oddech i zaczęłam się zastanawiać, czy tak czują się ludzie w śpiączce.

Full Moon - isaac laheyWhere stories live. Discover now