21. Motel

5.5K 345 8
                                    

Wyszłam z terenu szpitala i ruszyłam na północ w stronę motelu. Nigdy tam nie byłam ale wracając z wakacji mijałam go kilkakrotnie więc raczej powinnam się rozeznać. Naciągnęłam sobie kaptur na głowę i wcisnęłam ręce w kieszenie. Unikałam wzroku niewielu przechodniów wyszukując wzrokiem neonu motelu. Nie mogłam go przegapić. Z tego co pamiętałam był wielki i kolorowy. Zaczęło padać kiedy go zauważyłam. Jakby pogoda sprzyjała moim odczuciom. Stanęłam na parkingu i czekałam. Drzwi jednego z pokoi na piętrze otworzyły się i stanęła z nich sylwetka mężczyzny. Musiałam dokładnie się przyjrzeć by zobaczyć ze nawołuje mnie gestem ręki.

Schodami pożarowymi weszłam na górę ślizgając się na wilgotnych stopniach. Drzwi do jednego z pokoi nadal były otwarte, więc skierowałam do niego niepewne kroki i stanęłam w żółtawej poświacie wydostającej się zza progu.

- Wejdź Rosalie. – głos Jeremy'ego był lodowaty.

Spełniłam jego polecenie. Pokój był nijaki. Kapa na łóżku miała taki sam wzór jak zaciągnięte zasłony, ściany pomalowane obłażącą w niektórych miejsca brudną, kremową farbą, jeden stół z kilkoma krzesłami, stary telewizor podwieszony na ściennym trzymaku oraz uchylone drzwi do łazienki. Kiry nigdzie nie było.

- Gdzie ona jest?

Jeremy się roześmiał a jego oczy zrobiły się czerwone.

- Ona? – podszedł do drzwi łazienkowych i wyciągnął zza ściany Kirę. – Czy ona? – zrobił to po raz kolejny.

- Mamo?

Edythe z zaciętym wyrazem twarzy i blond włosami opadającymi na czoło nie wyglądała jak roztargniona agentka nieruchomości. Musiał wyciągnąć ją od Loreen.

- Puść je. Obie. Przyszłam. – zażądałam ale on po raz kolejny wybuchnął niekontrolowanym śmiechem.

- Cóż za władczy ton. No, no. Edythe nie spodziewałem się tego po twojej córce. Jest taka prawdziwa. Zupełnie jak nie ty.

- Nie wierz w nic co mówi, Rosalie. – zastrzegła mama.

- Och zamknij się Eddie. – szarpnął nią i rzucił o łóżko. – Wracając do Kitsune. Zabawna historia. Zwinąłem ją jak tylko ten głupek McCall sobie poszedł. Alfa ale mało rozgarnięty. Czuła scena, nie powiem. Prawie wprawiła w ruch moje lodowate serce.

- Jesteś chory. – żachnęła się Kira. – Chory i martwy. Scott, jak tylko się dowie.

- Nie dowie, nic mu nie powiedziała. – Jeremy spojrzał na mnie. – Rosalie jest głupia jak jej matka tylko że Edythe wiedziała że nie należy podchodzić do pokrzywy która parzy. Nasza słodka Rosie, nie przyswoiła tej wiedzy i wpakowała się w cały ogród pokrzyw. Zabawne.

- Nikt nie wie gdzie jesteśmy. Możesz je wypuścić.

- Żeby Kitsune poleciała do swojego wilczego chłoptasia? Za żadne skarby. Skręcę jej kark, jak planowałem. A Edythe może przemienię? Będzie całkiem ładna i tak już ma choro bladą cerę. – Jeremy posadził Kirę na krześle przy stole i zmaterializował się obok mnie.

Moja skóra dalej pamiętała paraliżujące zimno, więc gdy tylko dotknął mnie marmurowymi palcami, moje serce zaczęło galopować, krew przyspieszyła krążenie a dziwne uczucie zbliżającego się omdlenia powróciło.

- Czyżbyś się bała? Becie nic nie będzie. Nie wpuściłem jadu, tylko go naznaczyłem tak abyście przyjęli to jako groźbę. Jutro powinien stanąć na nogi. – wyszeptał tuż nad moim uchem.

- Jesteś zaślepiony tym całym Carterem. To twój właściciel? Ludzie normalni nie maja właścicieli. – przypomniałam. – Mają przyjaciół i rodziny ale nie właścicieli. Myślisz że da ci wszystko? Mylisz się. Nie dostaniesz od niego nic. Bo jesteś jego niewolnikiem. Zawsze nim będziesz, niezależnie od tego co mu dasz. – ostatnie słowa niemalże wywrzeszczałam w twarz Jeremy'ego.

Full Moon - isaac laheyWhere stories live. Discover now