4. Piekielni wysłannicy

661 42 6
                                    


Te dni po powrocie Isaaca były moimi ulubionymi. Spędzaliśmy razem każdą możliwą chwilę, i nawet zdarzało mi się zapominać o jadzie rozprzestrzeniającym się w moich żyłach. Nadal miałam nadzieję, że Deaton znajdzie rozwiązanie, ale pozostawało mi czekać. Nam wszystkim pozostawało czekanie.

W sobotni wieczór wszyscy uznaliśmy, że przyda nam się trochę odpoczynku, dlatego w szóstkę wybraliśmy się do Sinderelli, choć każde z nas miało złe wspomnienia z tym miejscem. Tam umarłam i tam zostałam zmieniona w Zimną. Tam dowiedzieliśmy się, że Carter to Will, tam straciłam swoje umiejętności Norny. W ogólnym rozrachunku, Sinderella wychodziła na minus, ale musieliśmy wyjść z domu, a w miasteczku takim jak Beacon Hills nie mieliśmy zbyt dużego wyboru.

Właśnie dlatego o dziewiątej wieczorem wysiadłam z samochodu Isaaca pod Sinderellą, próbując być optymistycznie nastawiona. Jechała z nami Lydia. Stiles, Malia i Scott zaparkowali jeepa kawałek dalej. Lydia wyglądała pięknie w czerwonej bluzce z czarnej spódnicy z rozcięciem na nogę. Włożyła wysokie buty a jej makijaż był jak zwykle nienaganny. Ja nie wysiliłam się zbytnio. Miałam wrażenie, że moja niewładna ręka i tak zepsuje efekt jakiejkolwiek kreacji, więc włożyłam spodnie, i cieniutką bluzkę z długimi rękawami zakończonymi falbaną ukrywającą dłonie.

Isaac uśmiechnął się do mnie, kiedy do niego podeszłam. Noc była upalna i duszna. Z Sinderelli wydostawała się głośna muzyka. Dudnienie basu odbijało się od pobliskich budynków. Chwyciłam Isaaca za rękę i powiedzmy, że byłam gotowa wejść do środka.

Wewnątrz niewiele się zmieniło. W przytłumionym świetle tańczyło wiele osób. Przeciskaliśmy się do loży zarezerwowanej przez Scotta. Kelnerki w skórzanych strojach lawirowały z tacami, zbierając zamówienia z lóż i stolików.

W powietrzu unosiło się dziwne napięcie, które chyba wszyscy wyczuliśmy. Scott co chwila rozglądał się nerwowo. Malia poruszała nozdrzami. Stiles kurczowo trzymał rękę Lydii, a ja spoglądałam na parkiet.

Isaac przysunął się do mnie blisko, tak jak tego dnia, kiedy po raz pierwszy mieliśmy razem WOS. Sprawiał wrażenie, jakby chciał mnie ochronić przed zdecydowanie całym światem. Albo chociaż wysłannikami Lucyfera.

Jeśli kiedykolwiek powiedziałam o kimś, że jest onieśmielający, wyjątkowo się pomyliłam. To oni byli onieśmielający. W jednej chwili, kiedy nasze drinki stały już przed nami a napięcie sięgnęło zenitu, dowiedzieliśmy się, na co oczekiwaliśmy, choć nie mogliśmy tego przewidzieć.

Byli jak dwie postacie płynące przez parkiet. Dziewczyna była najpiękniejszą, najbardziej onieśmielającą istotą jaką widziałam. Niewielka postać o szczupłej, twarzy z wysokimi kośćmi policzkowymi, szarymi oczami, drobnym nosem i dużymi, pełnymi ustami, lustrowała wzrokiem całe pomieszczenie. Włosy miała do połowy pleców, brązowe, z jaśniejszymi refleksami. Jej twarz promieniała, choć ona faktycznie nie miała na sobie ani grama makijażu. Długie, naturalne rzęsy sięgały niemalże do jej perfekcyjnych brwi. Była chuda, a przypominała modelkę, albo Angelinę Jolie, bo chyba do niej mgła być najbardziej podobna.

Chłopak idąc tuż za nią był wysoki, smukły, z posągowa twarzą Apolla. Miał brązowe oczy okolone ciemnymi rzęsami, wyraziste brwi, kształtne usta i najzgrabniejszy nos jaki widziałam w życiu. Zgrabniejszy niż nos tej piękności, której towarzyszył. Włosy miał blond, zaczesane do tyłu, cerę nieskazitelną. Przesuwał wzrokiem po Sinderelli, zachowując przy tym kamienną twarz. Oboje byli owiani niezwykłą tajemnicą.

Oboje mieli charakterystyczne ubrania. Ona, mini spódniczkę i koronkowy top na skromnych piersiach. Jej ciężkie, czarne buciory dodawały dziewczynie czegoś, co aż krzyczało, by do niej nie podchodzić. Na smukłych palcach miała kilka pierścionków, a na nadgarstku cieniutką, srebrną bransoletkę. Chłopak był ubrany w cienką bluzę z kapturem zapinaną na zamek, który odsunięty najwidoczniej specjalnie, ukazywał jego atletyczne ciało. Długie, czarne spodnie wyglądały na szyte na miarę. Buty miał podobne do buciorów tej laleczki idącej tuż obok. W ogóle biło od nich podobieństwo.

Full Moon - isaac laheyWhere stories live. Discover now