17. Los kocha grać z nami w pokera.

1.8K 146 4
                                    

Siedziałam tam dokładnie: siedem telefonów od Scotta, dziesięć od Lydii, dwa od Kiry i jeden od Deatona. Żadnego nie odebrałam, a kiedy postanowiłam zejść z tego cholernego drzewa, słońce przekroczyło dwunastą. Zlazłam w końcu z wysokiej gałęzi i stanęłam twardo na ziemi. Ruszyłam spacerem przez las w stronę Beacon Hills. Miałam przynajmniej nadzieję że właśnie na zachód jest miasto, bo równie dobrze mogłam dość do Nevady. Podobno najważniejsze decyzje podejmuje się w ruchu.

Wampirza Goja była moją decyzją którą musiałam podjąć w ruchu. Uważając by nie potknąć się o konary, zapadłam we własne myśli. Życie ludzkie jest takie krótkie w porównaniu do egzystencji wampirów. Jak dobrze pójdzie, nie dożyję osiemdziesiątki i wtedy już nie będę czuła bólu, ale do tego czasu będzie on mi towarzyszył. Potem pojawiło się pytanie: Czy chcę zasuszać się jak śliwka, marszczyć i szpecić z dnia na dzień? Do niedawna jeszcze to było mi pisane. Więc tak, chcę. Chcę się normalnie zestarzeć możliwe że w samotności. Chciałam ponownie być krucha, przesypiać noce, nie patrzeć na krzywdę innych. Najchętniej poszłabym teraz spać i obudziła się z jakąś cholerną odmianą amnezji. Pragnęłam nie czuć pociągu do krwi, a wręcz przeciwnie miałam nadzieję się nią brzydzić a nawet się jej bać.

Resztę drogi przebyłam zastanawiając się czy go to bolało. Czy jego umieranie było podobne do mojego umierania, czy też rozegrało się to zupełnie inaczej. Zastanawiałam się czy jemu też ukazała się Linda, mówiąca że ma wybór. Skoro umarł, po co podjął taką decyzję? Nie chciał mnie już, znudziłam mu się? Bolało jak diabli, ale i tak byłam już skazana na piekło. Nim się obejrzałam stałam na drodze wjazdowej do Beacon Hills. Prawdopodobnie powinnam udać się do domu, zmienić ubranie i wyjaśnić wszystko Edythe, a także powiadomić ją o śmierci Isaaca. Ciężko mówi się o czymś, czego samemu się nie do końca pojmuje, ale musiałam ją uświadomić że on więcej nie siądzie w naszej kuchni i nie zje spaghetti. Zaśmiałam się pod nosem na to dziecinne spostrzeżenie. Powinnam jej powiedzieć o sobie? Nie. Niedługo to i tak będzie nieaktualne. Potrząsnęłam głową i zmarszczyłam brwi maszerując po chodniku. Musiałam przedostać się na drugą część miasteczka, więc od razu mogłam ruszyć biegiem... Oczywiście po zagłębieniu się w gęstszy las, gdzie nikt by mnie nie zauważył. Tak zrobiłam.

Już po chwili biegłam między drzewami, czując jak włosy smagają moją twarz. Sprytnie przeskakiwałam nad większymi korzeniami i lawirowałam między wiekowymi pniakami. Dom dopadłam po krótkiej chwili. Przygładziłam włosy stając na werandzie. Otworzyłam drzwi i weszłam powoli do przedsionka.

- Jestem! – oznajmiłam.

Edythe wyszła mi naprzeciw z zatroskanym wyrazem twarzy.

- Gdzieś ty się podziewała? Dzwoniłam do Stilesa... Znaleźli cię?

- Sama się znalazłam. – mruknęłam bez humoru zamykając drzwi. Jeszcze jej nie powiem, jeszcze nie teraz. – Pójdę lepiej odrobić lekcje.

Już chciałam ją wyminąć, ale złapała mnie za ramie. Momentalnie się skrzywiła.

- Jesteś lodowata!

- Biegłam. – bąknęłam niechętnie wyrywając swoje ciało z jej uścisku. – Nie martw się.

Automatycznie spojrzała na moje kolana i łokcie. Fakt, każdy mój bieg kończył się upadkiem i przelewem krwi, tym razem brud na ubraniach był spowodowany walką z wampirami, ale tego wolałam jej nie mówić. Udając że nie widzę jej zmieszania powlokłam się na górę do mojego pokoju. Zamknęłam się w nim i niczym księżniczka w wierzy, miałam ochotę zostać tam na zawsze. Choć nie był to jeszcze ten moment. Najpierw musiałam iść do Deatona. Wyjęłam z szafy koszulkę, czarne spodnie i jeansową kurtkę poszłam do łazienki. Odkręciłam wodę w prysznicu po czym zdjęłam swoje ubrania i weszłam pod ciepłe strumienie. Były jak ukojenie. Wyszorowałam ciało i włosy. Zakręciłam wodę, owinęłam się ręcznikiem. Kiedy spojrzałam w lustro moja twarz była czysta i jasna jak ocean. Rozczesałam pasma, przebrałam się, i posmarowałam usta błyszczykiem. Opuściłam łazienkę wciskając brudne ciuchy do kosza na bieliznę. Z dołu słyszałam jak Edythe pisze na laptopie. Wybrałam najzwyklejsze trampki, jedyne na które pozwoliły mi przyjaciółki. Zawiązałam sznurówki i nie zawracając sobie głowy mokrymi włosami, zebrałam kluczyki od mustanga zbiegłam na dół.

- Wychodzę.

- Gdzie? – Edythe uniosła wzrok znad ekranu komputera.

- Musze im powiedzieć że już jestem. Niech się nie martwią.

Pokiwała głową i wróciła do pisania.

Wyszłam na podjazd czując słońce padające na moją twarz. Jego promienie były przyjemne. Wsiadłam do auta i włączywszy silnik wyjechałam na ulicę prosto do kliniki Deatona. Cała droga minęła szybko, chociaż chciałam by się dłużyła. Los kocha grać z nami w pokera, robić nam na złość a przecież jesteśmy tylko ludźmi. Wyłączywszy silnik siedziała w aucie dobre kilka minut. Prawdopodobnie, jeśli ktokolwiek był w środku, słyszeli że przyjechałam. Nie wychodzili mi jednak naprzeciw. Zebrałam się w sobie i opuściłam auto nienaturalnie wyprostowana. Otworzyłam drzwi od kliniki a ciepłe powietrze i głosy uderzyły mnie od wejścia.

Już nie ma odwrotu.

Powlokłam nogami do gabinetu zabiegowego niepewna czy już zabrali Isaaca. Chciałam by nagle coś mnie sparaliżowało, ale los zaśmiał mi się brutalnie w twarz. Z przejściem przez kolejne drzwi uświadomiłam sobie, że już potwierdziłam swoją obecność.

Lydia odwróciła się jako pierwsza. Uśmiechając się pobłażliwie podeszła i przytuliła mnie mocno.

- Nic nie mów. Jeszcze nie teraz, błagam. – spojrzałam na nią. Potrząsnęła głową. – Deaton, da mi pan Goję?

- Wiedziałam że po nią przyjdzie. – Kira zeskoczyła z blatu.

Doktor Deaton spojrzał na mnie i podszedł do małej lodówki. Wyjął z niej buteleczkę z niebieskim płynem, podobnym do drinków które piłam z Aaronem w Sinderelli. Usiadłam na krzesełku w rogu.

- Scott, Stiles. Trzymajcie ją.- powiedział do chłopców. Znaleźli się przy mnie szybko. Chwycili za ramiona tak mocno jak tylko to było możliwe.

Deaton zamiast dać mi zawartość do wypicia, wziął strzykawkę w całości wykonaną z metalu i zaciągnął do niej płynu z buteleczki. Była to naprawdę ogromna strzykawka z długą igłą.

- Jesteś tego pewna?

Skinęłam głową.

- Więc zaczynajmy.

Igła przebiła miejsce w którym powinno znajdować się serce. Zawyłam tak głośno, że żaden wilkołak by się tego nie powstydził. Moje ciało wygięło się pod nienaturalnym kątem tworząc idealny łuk. Czułam że się wyrywam, spazmy bólu nachodziły falami co jedna to gorsza. Czym sobie na to zasłużyłam? Łzy ciekły mi po policzkach strumieniami. Spojrzałam w oczy swojej własnej duszy. Wybrakowanej, zniszczonej, brudnej, popękanej duszy która zawodziła. Były to czarne oczy, oczy demona, głodnego wampira, oczy które zostały mi narzucone. Ryk uleciwszy z mojego gardła nie pozostawił po sobie nawet bólu. Pieczenie, chęć na krew, gdzie to się wszystko podziało? Warkot, kły tego nie było to już utraciłam. Świat zaczął wirować gdy otworzyłam oczy. Scott i Stiles trzymali mnie z całych sił. Uniosłam głowę do góry wydając ze swojego gardła wrzask męczennicy.

- Rosalie. – głos Anioła.

Umarłam? Umierałam? Przekraczałam granicę zaraz pokaże mi się Linda? Pytania krążyły, wszytsko na to wskazywało. Raj lub może piekło, nie ważne. Grunt że przed śmiercią usłyszałam jeszcze ten jeden głos. Głos cudowny i jedwabisty, pełen nadziei i rozpaczy.

-Isaac! – zawołałam.

- Rosalie! Rosalie! Rosalie!

Ból w klatce piersiowej, uderzenie i ciemność. 



HEEEEEJ! TO NIE KONIEC FULL MOON ALE ZAPRASZAM NA DYSFUNCTION O NIALLU HORANIE - MOŻE COŚ TAKIEGO PRZYPADNIE WAM DO GUSTU START PRZEWIDUJĘ NA KOŃCÓWKĘ KWIETNIA!!


ENJOY!!!! XXxxxXXXxXXxX

Full Moon - isaac laheyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz