- San Francisco? – wydarł się Brett do mojego ucha kiedy zadowolona z siebie rozparłam się w fotelu. – I wrócimy na piątą, jasne.
- Inaczej byś ze mną nie pojechał. – wywróciłam oczami i skręciła w lewo kiedy światło uliczne zmieniło kolor. – Dobra, będziemy trochę później. Ale jest sobota!
- I Scott urwie mi jaja.
- Nie zrobi tego. – zapewniłam skręcając na parking.
Zostawiliśmy mustanga. Zdjęłam kurtkę i rzuciłam ją na tylne siedzenie pozostając w samej koszuli w kratę, butach za kostkę i jeansach. Poradziłam Brettowi to samo. Wykonał polecenie szybko więc mogliśmy ruszyć na z góry upatrzoną ławeczkę z której mieliśmy idealny widok na most Golden Gate. Rozsiedliśmy się wygodnie i wbiliśmy spojrzenia w czerwony most, oświetlony setkami światłem samochodów nawet o czwartej nad ranem.
- Dlaczego akurat tu? – zainteresował się Talbot po chwili milczenia.
- Nie wiem. Skojarzył mi się z czymś dobrym i oto jestem. O dziesiątej pójdziemy do muzeum Walta Disneya. – oznajmiłam. – I nie chcę słyszeć sprzeciwu. W domu będziemy na drugą.
- I tak nie mam jak wrócić więc jestem zmuszony tu zostać. – westchnął. – Myślałem że jesteś no wiesz, szarą myszką. Tymczasem ty porywasz mnie do San Francisco tylko po to żeby pogapić się na Golden Gate. – Nie łatwiej byłoby zabrać Isaaca. Jesteście przecież parą. To by było romantyczne.
- Nie wierzę w to, że jesteś romantykiem, Brett. – uśmiechnęłam się. – Ani w to że nadal jestem z Isaacem.
- Rozumiem. Misja Zapomnienia? W takim razie jestem zobowiązany ci pomóc. – Brett objął mnie ciepłym ramieniem. – Chcesz się upić do nieprzytomności czy wolisz po prostu tu posiedzieć.
- Posiedzieć. Potem mamy jeszcze szukać Lydii. Ale możesz mnie czymś zająć żebym nie myślała o Beacon Hills.
- Masz ładny wisiorek. – wskazał palcem na spoczywającą w zagłębieniu między moimi obojczykami ozdóbkę.
Moja ręka odruchowo powędrowała do zawieszki. Opuszkami palców objęłam ją z dwóch stron. Pierwsza litera imienia Isaaca była dobrze wyczuwalna i przynosiła melancholijny nastrój. Nie zastanawiałam się nad tym. Odpięłam łańcuszek z szyi i schowała go do kieszeni jeansów.
- Nie jest ważny. – uśmiechnęłam się. – Stara pamiątka, nieaktualna obietnica.
- Większość obietnic traci aktualność. – Brett wydawał się mnie rozumieć.
Siedzieliśmy tak chyba kilka godzin. Słońce zdążyło wspiąć się na horyzont a temperatura wzrosnąć. Było może piętnaście stopni mimo zimy. Wiatr wiał od oceanu a most Golden Gate gasł razem ze światłami miejskimi za nami. Wolałam siedzieć tak z Brettem niż samotnie męczyć się we własnym śnie. Gadaliśmy głupoty, zatracaliśmy się w nawet nie śmiesznych żartach i skończyło się na tym że zaczęliśmy zmieniać tematy zaledwie po jednym zdaniu z danej kwestii.
Kiedy weszliśmy na temat nadnaturalności odezwał się mój telefon. Niechętnie sięgnęłam do kieszeni. Stiles dzwonił. Naszła mnie dziwaczna refleksja. Odbierać, czy nie odbierać. Spojrzałam na Bretta a on tylko wzruszył ramionami.
Odebrałam.
- Już leżysz w jakimś rowie wyssana z krwi?
- Słodki ton. Miło cię słyszeć Stiles, i nie. Właściwie to siedzę i gapię się na Most Golden Gate.
- Jak znalazłaś taką lornetkę żeby z Beacon Hills widzieć Golden Gate, huh? – zamyślił się na chwilę. – Jakim cudem znalazłaś się w San Francisco?
YOU ARE READING
Full Moon - isaac lahey
FanfictionSiedemnastoletnia Rosalie Clear mieszkająca w Beacon Hills od urodzenia nie ma nawet pojęcia co dzieje się w jej mieście. Nie dziwne kiedy nie zwraca się uwagi na znajomych a wręcz się ich unika. Jednego dnia poznaje Isaaca Lahey'a który powrac...