18. Życie i śmierć.

1.9K 156 30
                                    

Zdążyłam chyba zapomnieć jak bardzo ludzkie jest bijące serce. Rytmicznie pulsowało w mojej piersi a mnie cieszyło to że je czuję. Krew przepływała przez moje żyły, skóra była na powrót ciepła, oczy miały swoją normalną barwę. Otworzyłam je jak przypuszczałam we własnym pokoju. Spałam? Sen to był sen! Podniosłam się zbyt gwałtownie bo zakręciło mi się w głowie. Głód. Mogłabym zjeść pół lodówki. Wstałam ostrożnie z miejsca przypominając sobie o mojej beznadziejnej koordynacji i podeszłam do szafy. Moje stare ubrania w jakiś sposób wróciły. Lydia i Kira musiały je tu przynieść kiedy spałam. Znalazłam szarą bluzę i czarne spodnie. Wzięłam bieliznę. Kiedy stanęłam w łazience zaczęłam się bardzo dokładnie przyglądać mojej twarzy. Nie zmieniła się ani trochę, a mogłabym powiedzieć że była nadal ładna. Oczywiście w oczach innych zapewne straciłam swoją urodę i nie byłam aż tak bardzo pociągająca, ale kogo by to obchodziło? Wzięłam prysznic, wyszorowałam zęby, przebrałam się i zeszłam na dół. Edythe jak zwykle siedziała przy stole i przerzucała nieuporządkowane papiery. Uśmiechnęłam się do niej, i otworzyłam lodówkę. Kiedy zaburczało mi w brzuchu podskoczyłam oniemiała, ale zaraz przypomniałam sobie o tym czym jest, chociaż lepiej może powiedzieć kim jestem. Wreszcie moje człowieczeństwo nawiedziło moje ciało.

- Masz dziś dobry humor. – zauważyła Edythe.

Z kawałkiem kurczaka w ustach odwróciłam się by spojrzeć na matkę. Przetworzywszy nieco wolniej niż ostatnio jej słowa, potrząsnęłam głową.

- To dobrze. Isaac mówił że źle się poczułaś.

Isaac? Zatrzymałam na chwilę proces przeżuwania i zbliżyłam się powoli do matki. Przełknęłam to co miałam w ustach, po czym usiadłam na krzesełku naprzeciw niej.

- Isaac?

Czyli umarłam a to tylko szczęśliwe życie po śmierci.

- Isaac. Taki wysoki, umięśniony, zabójczo przystojny, zakochany w tobie do szaleństwa. – puściła opis chłopaka w obieg mojego mózgu. – Kojarzysz?

- Tak. – powiedziałam wbijając wzrok w twarz Edythe. – Był tutaj? W tym domu? Ze mną? Dotykał mnie?

- Czy ta dwudniowa gorączka odebrała ci zdolność logicznego, lub jakiegokolwiek myślenia? – Eddie skrzywiła się. – Był tutaj. Jak żywy, przyniósł cię jak spałaś. Miałaś gorączkę. Rosalie...

Nie zdążyła dokończyć bo zerwałam się do szaleńczego biegu w stronę przedsionka. Zgarnęłam kluczyki od toyoty (nie wiem gdzie są te od mustanga) i popędziłam do auta o mało nie wyrywając klamki z drzwi. Ponownie musiałam skupiać się tylko na nogach o czym zapominałam i kilka razy potknęłam się na prostej drodze. Tym razem zamiast się wkurzyć, uśmiechnęłam się do losu za tę miłą odmianę.

Odpaliłam silnik i wycofawszy auto przypomniałam sobie o moim słabym refleksie, chociaż może to nasz śmietnik zewnętrzny i czujniki parkowania mi o nim przypomniały. Tak czy inaczej ruszyłam prosto do domu Scotta. To było miejsce w którym mogłam zastać Isaaca. Nie licząc liceum... Ale raczej nie szedłby do szkoły po ledwie uleczonym starciu z Ethanem. Adrenalina buzowała w moich żyłach, łzy szczęścia cisnęły mi się do oczu a w głowie szumiały tylko dwa słowa.

Isaac żyje.

Włączyłam radio i zatrzymawszy się na czerwonym świetle spróbowałam uspokoić emocje. Było to jak wspięcie się na Mount Everest. Wyzwanie życia po życiu które ponownie było normalnym życiem. Zbyt zagmatwane by zastanawiać się nad tym na czerwonym. Kiedy ponownie zmieniło się w zielone ruszyłam do przodu, niemalże gubiąc kierownicę w rękach.

Pod domem Scotta stały dwa samochody. Jeep Stilesa i audi Isaaca. Serce zabiło mi jeszcze mocniej. Zostawiwszy auto przy krawężniku, wyłączyłam silnik i wysiadłam z pojazdu wciągając do płuc niezbędne mi już powietrze. Wchodząc na werandę zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi. Zakołysałam się na piętach oczekując aż ktoś łaskawie ruszy tyłek i otworzy. Kiedy niemal straciłam całą nadzieję, w drzwiach pojawił się Scott. Poatrł oczy i otworzył usta ze zdziwienia.

- Rosalie...

- Tak, tak. – zbyłam go machnięciem ręki.

Przepchnęłam się obok niego w drzwiach. W salonie było cicho, ale w kuchni rozchodziły się głosy. Poszłam w tamtą stronę.

Był tam. Anioł nad Aniołami. Słońce i gwiazdy. Cholera, pieprzyć te epitety piękna. Mój Isaac stał oparty o blat kuchenny i śmiał się z żartu Stilesa. Wpadłam w jego ramiona jak oszalała szlochając. Było to szczęście którego nie potrafiłam porównać do żadnego innego odczucia. Magia połączona z radością unosiła się w powietrzu. Isaac objął mnie mocno i podniósł do góry. Zaczepiłam nogi na jego biodrach i odchyliłam się by popatrzeć na tą twarz.

- Wszystko dobrze, Rosey. – zapewnił. Nawet nie zirytowało mnie zdrobnienie imienia.

- Ty żyjesz. Boże... Isaac. – dotknęłam dłońmi jego twarzy upewniając się że jest prawdziwy.

Był najprawdziwszy na świecie. Żył, był ciepły. Jak ja.

- Ty też jesteś... Ciepła? – zmarszczył brwi intensywnie myśląc. – Goja. – wymówił cicho, tak że tylko my mogliśmy to usłyszeć.

- Uratowałeś mnie. Uratowałeś moje życie ryzykując swoje, Isaac. To była głupota, największa na świecie głupota.

Obserwowałam wyraz jego twarzy. Zmieniał się stopniowo. Zdziwienie przerodziło się w zamyślenie, zamyślenie w radość a radość w dumę. Obserwowanie Isaaca sprawiało mi przyjemność większą niż zwykle. Wplotłam jedną dłoń w jego włosy. Oparł się wygodnie o blat kuchenny, cały czas trzymając mnie, bym nie upadła. Ciepło bijące od Isaaca rozchodziło się po moim ciele. Przyjemnie falowało pod skórą, rozpierzchło się do wszystkich neuronów czuciowych. Poczułam się żywa, jak jeszcze nigdy w życiu nie miałam okazji się poczuć.

Isaac uśmiechnął się cwaniacko.

- Co? – zapytałam.

- Znów tak na ciebie działam. – oznajmił. Musiał słyszeć moje walące serce i przyspieszone krążenie. – Sprawia mi to satysfakcje.

- Dupek. – mruknęłam.

- Seksowny dupek.

- Tylko dupek. – ucięłam szybko.

- Twój dupek. Mogę nie być seksownym, pociągającym dupkiem, ale muszę być twoim dupkiem bo inaczej zwariuję.

Zbliżyłam swoją twarz do jego twarzy. Powoli musnęłam jego usta.

- W porządku. Mój dupek.

Rozchylił moje wargi i ścisnął mnie tym razem za uda. Na Boga! Co on ze mną robił?

Minął tydzień. Byłam o ten tydzień bliżej do egzaminów końcowych i niemalże stres skręcał mnie od środka. Czułam jakbym miała zaraz wybuchnąć. Mogłam do tego czasu nie zażywać Goji. Nauka nie wchodziła mi tak dobrze, a do wielkiego testu zostały trzy dni. Trzy krótkie dni i trzy krótkie noce podczas których musiałam wkuć tyle materiału ile zdołałam. Przesiadywałam w bibliotece, od świtu do nocy. Przychodziłam równo z bibliotekarką i wychodziłam również w jej towarzystwie, zabierając stosy książek do domu. Z Isaacem się nie widywałam. Był zajęty swoimi sprawami, a ja nadrabiałam nieobecność w szkole. Było mi to na rękę.

W noc przed egzaminami moje okno skrzypnęło wyrywając mnie ze snu. Uniosłam leniwie powieki by zobaczyć tylko zarys kształtu barczystego chłopaka.

- Co ty tu do cholery robisz? – mruknęłam zaspana.

- Nie mogłem zasnąć. – stwierdził zdejmując swoje ubrania. Po chwili pozostał w samych bokserkach. Przesunął mnie na łóżku i ułożył się obok. Położyłam głowę na jego barku, oplótł mnie ramieniem.

- A teraz możesz? – zapytałam.

- Tak. – odszepnął. – I będzie mi się spało milion razy lepiej niż w pustym łóżku.


zbliżamy się do końca. został jeszcze jeden rozdział + epilog + niespodzianka


SZYKUJCIE SIĘ!  

Full Moon - isaac laheyWhere stories live. Discover now