6. Instynkt

2.7K 178 13
                                    

Jackson wysiadł, obszedł samochód i wyciągnął mnie zza kierownicy. Jedynym czego się bałam był uśpiony drapieżnik. Czy Jackson serio chciał obudzić to, co Derek zagłaskał we mnie tak, aby zasnęło na zawsze? Serio był tak głupi, żeby rozwścieczać bestię zmienioną w potulnego szczeniaczka? W głowie mi się zakręciło kiedy szliśmy przez las wśród kropli deszczu przebijających się przez korony drzew. Wpierałam się na ramieniu Jacksona, który dziarsko maszerował między konarami.

- To nie jest dobry pomysł. – przypomniałam mu. – To niebezpieczne.

- Inni to robią. – wywrócił teatralnie oczami odwracając głowę w moją stronę. – Dlaczego ty nie możesz? Umiesz się chyba kontrolować, tak?

- Powiedzmy. To kwestia sporna.

Jackson wzruszył ramionami i puścił moją rękę kiedy tylko wspięliśmy się na jakieś kamienne wzniesienie. Wiatr owiewał moją twarz, rozchyliłam powoli spękane usta, kiedy szmer liści rozległ się w mojej głowie, powoli rozejrzałam się po okolicy. Nie widziałam mojego samochodu, nie byłam pewna jaka odległość nas od niego dzieli. Szmery, oddechy, nie ludzkie, zwierzęce.

- O co ci chodzi?

- Chodzi mi o wyciągnięcie z ciebie prawdziwej natury.

- Rozwścieczysz Dereka. – przestałam oddychać by nie czuć zapachów. – To nie jest dobry pomysł, nigdy.

- Ale ty się dusisz. – Jackson przyglądał się mojej twarzy. – W domyśle, rzecz jasna. Z tego co wiem, to wampiry powinny utrzymywać swoją naturę, a nie pić z plastikowych torebek szpitalnych. Czułaś smak świeżej krwi?

Pokręciłam głową.

- No właśnie. Po lewej masz jakąś sarnę. Zrób co musisz.

Spojrzałam w lewo. Ponownie zaczęłam oddychać a wszystkie moje zmysły bez oporów zaczęły pracować. Jedynym oporem była moja psychika. Nie mogłam tego zrobić, to zwierze, żywe stworzenie, zabiję je jeśli będę próbowała zaspokoić swoje pragnienie. Pokusa była zbyt silna. Ugięłam nogi gotowa do skoku.

- Obudź tą bestię Rosalie. – nakazał mi Jackson.

Żar wypalał w tym momencie moje gardło, ogarnął całkowicie myśli i zmysły. Czułam się jak opętana przez demona. Obłęd zapewne pojawił się w moich oczach. Charczenie wydobywało się ze mnie na przemian z syknięciami. Wystarczyło się zaczaić i poczekać aż zwierze nie będzie się niczego spodziewało, wtedy należało zaatakować. Z tej odległości słyszałam jak krew przetacza się przez jego żyły. Była to zdrowa łania, zbyt słaba by ze mną walczyć, jednak dostatecznie szybka by przynajmniej spróbować ucieczki w której nie miałaby szans. Biegnięcie dałoby jej może dłuższą, jednak nieznaczną chwilę. Dopadłabym ją bez problemu i zatopiła kły w jej miękkiej, ciepłej szyi.

- Zrób to.

Jednym susem pokonałam odległość dzielącą mnie od mojej ofiary. Moje ciało podczas skoku wygięło się w idealny łuk. Opadłszy na łanię, przygwoździłam ją swoim ciałem do ziemi i nastawiając perfekcyjnie zaostrzone kły, zmiażdżyłam jej tchawicę.

Krew gasiła pragnienie, koiła ból, wypełniała pustkę. Była ciepła i słodka. Kompletnie nie jak ta zimna z lodówki którą pijałam do tej pory. Była jak ciasto świąteczne które babcia piecze ale kiedy tylko nachylisz się do niego przed Bożym Narodzeniem, dostajesz po głowie ścierką. To było moje świąteczne ciasto. Nie mogłam się powstrzymać. Łania miała w sobie dużo krwi, więc gasząc własne potrzeby, wypijałam jej tyle, ile tylko mogłam w sobie zmieścić. Trwało to chyba całą wieczność.

Full Moon - isaac laheyWhere stories live. Discover now