3. Utracone skarby

660 47 0
                                    




Nie za bardzo pamiętam, jak znalazłam się w domu Lydii, ale byłam pewna, że byłam całkowicie bezpieczna, i już tylko kilka godzin dzieliło mnie od spotkania z Isaacem. Dlatego byłam całkowicie spokojna widząc salon, który pani Martin misternie ozdobiła i urządziła według najnowszych trendów klasycznej elegancji.

Lydia siedziała na fotelu, z książką na kolanach. Telewizor był włączony, ale wyciszony. Leciały wieczorne wiadomości. Spiker mówił akurat o fali upałów nad Kalifornią i deszczowym tygodniu na drugim wybrzeżu.

- Co tam masz? – spytałam, spoglądając na szklankę stojącą na oparciu jej fotela.

Lydia uniosła naczynie i uśmiechnęła się.

- Gin i tonik. – upiła łyk, delikatnie się skrzywiła. – Z przewagą ginu. Masz ochotę?

Kiwnęłam głową i obserwowałam jak Lydia podchodzi do barku i nalewa mi ginu z tonikiem. Podała mi szklankę kiedy już usiadłam. Wypiłam szybko cały drink. Odetchnęłam z ulgą.

- Isaac powiedział, że przyjedzie tak szybko, jak się da. – stwierdziła Lydia i wzięła ode mnie szklankę, by zrobić mi drugiego drinka.

- Chciałabym, żeby to było naprawdę szybko.

- Wiem. – uśmiechnęła się i oddała mi napełnioną, kryształową szklankę. Tym razem upiłam tylko malutki łyczek. – Myślałam, że do wyjazdu na studia, już nic takiego nam się nie przytrafi.

- Odnoszę wrażenie, że przez te kilka tygodni, jeszcze kilka raz zawiedziemy się w ten sposób.

Z perspektywy czasu, to nie wiele się pomyliłam. Wszystko zaczęło się kilka dni później, ale zanim piekielni wysłannicy Nieba zjawili się w Beacon Hills, wrócił Isaac.

Rankiem, dwa dni później, kiedy powoli budziłam się, mając jeszcze resztki snu pod powiekami, zdawało mi się, że nie jestem w pokoju sama. I faktycznie nie byłam. Kiedy już usiadłam na łóżku i przetarłam twarz prawą ręką, zobaczyłam chyba najpiękniejszy obrazek od bardzo dawna.

Był tak samo piękny i muskularny kiedy odjeżdżał. Włosy w kolorze jasnego brązu opadały mu na czoło, na szczęce miał kilkudniowy, ostry zarost. Wiedziałam, że pod zamkniętymi powiekami kryją się niebieskie, piękne oczy. Chwilę patrzyłam na Isaaca, śpiącego w fotelu pod oknem, spokojnego i rozluźnionego.

Szczerze, nie wiem czy to była chwila. Po prostu, kompletnie bezkarnie się na niego gapiłam a czas przestał mieć znaczenie. Wyglądał, jakby niczym się nie martwił. Ostre kości policzkowe, mocna szczęka, wąski nos. Mój Isaac! On wrócił.

Poruszył się niespokojnie i zaczął powoli otwierać oczy. Rozejrzał się nieprzytomnie, poczochrał swoje włosy i po chwili utkwił spojrzenie niebieskich oczu we mnie, i wtedy wydawało mi się, że nie widzi kompletnie niczego innego. Nie widzi pokoju, mebli, słonecznego poranka za oknem. Widział mnie. A ja widziałam jego.

Po chwili jego twarz ozdobił błogi uśmiech. Taki, którym nagradzał mnie za różne rzeczy. Patrzyliśmy chwilę na siebie, a potem Isaac przemówił spokojnie. On był opanowany, ale na pewno czuł, jak bardzo chcę się do niego przytulić. Widział w moich oczach potrzebę jego bliskości, potrzebę ciepła jego ciała.

Nie miał litości. Siedział jak posąg, wpatrzony we mnie z uśmiechem, który przez chwilę wydawał się być nawet szyderczym, a ja kipiałam, walcząc ze swoimi potrzebami.

- Będziesz tam tak siedział? – spytałam w końcu nieco agresywnym tonem.

- Tu mi wygodnie. – stwierdził z największą lekkością, jaką kiedykolwiek u niego słyszałam. Dla upewnienia mnie, że faktycznie mu wygodnie, zaczął dłońmi kręcić kółka na oparciach fotela.

Full Moon - isaac laheyWhere stories live. Discover now