Epilog: Niebijące serce

2.7K 197 35
                                    


Nie oddychałam. Czując jedynie jak jakaś substancja rozprzestrzenia się po moim ciele wolno, leżałam nieruchomo w ciemnościach. Niespiesznie rozchodziło się to po krwioobiegu pozostawiając po sobie popalone żyły. Bolało jak cholera, ale nie mogłam nic na to poradzić. Całe moje ciało płonęło, ale nie mogłam krzyknąć, coś na wzór śmierci mi na to nie pozwalało. Unosząc się w bezdennej pustce, błagałam by to się skończyło. Bym przestała czuć tak jak ustaliłam z Lindą. By moje serce na dobre przestało bić. Bym mogła odejść bez bólu, rozpłynąć się w nicości. Pieczenie przedostało się do klatki piersiowej. Uczucie przypominało palenie. Ogień rozprzestrzeniał się, wyniszczając organy, trawiąc moje ciało, aż w końcu dotarł do serca. Ledwie bijący organ, który do tej pory czułam staną w miejscu na chwilę. Oczekiwałam aż ponownie uderzy. To się jednak nie działo. Prawdopodobnie była to agonia, i nic więcej miało już się nie stać. Moja decyzja miała się wypełnić z momentem zatrzymania serca. Teoretycznie powinno się to stać właśnie w tej chwili. Ale moja świadomość nie znikała.

Otworzenie oczu było dla mnie zaskakujące. Nie powinnam tego robić będąc martwa. Czułam jedynie pieczenie w miejscu, w którym powinno znajdować się moje serce. Wyostrzone obrazy, idealnie słyszane dźwięki, doskonałe czucie zapachów. To wszystko złożyło się na szybkie rozpoznanie miejsca mojego pobytu. Szpital Beacon Hills. Leżałam w pustej sali, na łóżku przez nie wiadomo ile. Aparatura nie była do mnie podłączona a moje zmysły idealnie działające wychwytywały najmniejszy szmer. Doskonale widziałam siwe włosy kobiety stojącej za drzwiami sali, czułam zapach szpitalnego, zwykle bezzapachowego, detergentu. Moja decyzja wyglądała inaczej. Miałam tu już nigdy nie wrócić, miałam odejść, umrzeć. Tymczasem siedziałam na łóżku szpitalnym i wychwytywałam rzeczy których wcześniej bym nie zauważyła. W gwarze usłyszałam cudze kroki. Ktoś zbliżał się szybko i kiedy chwycił klamkę, zatrzymał się wlepiając we mnie zdziwione spojrzenie. Scott otworzył powoli drzwi i wślizgnął się do środka.

- Rosalie...

- Scott... - wymówiłam ostrożnie.

Chryste, jak on pachniał. Czułam zapach jego skóry, krwi pod jego skórą, słyszałam jej pulsowanie, delikatne i regularne. Musiałam się skupić na czymś innym, bo wszystko we mnie chciało się na niego rzucić. Coś ostrego wysunęło się z moich ust i zadrasnęło dolną wargę. Scott odskoczył i przywarł do drzwi jak oparzony. Palcem delikatnie dotknęłam zaostrzonych, kłów.

- Scott... Co się ze mną stało? Nie podejmowałam takiej decyzji. – spojrzałam na swoje ręce. Były bledsze niż wcześniej, a w dotyku przypominały zimny marmur. Skądś to kojarzyłam. – Miałam nie żyć!

- Teoretycznie nie żyjesz. – Scott zbliżył się o kilka kroków. – Twoje serce nie bije. Nie słyszę go.

- Co się ze mną stało?

- To był impuls. Szybka decyzja.

- Scott. – czułam jak złość we mnie wzbiera. W ułamku sekundy podniosłam się z łóżka i stanęłam przy Scotcie nawet tego nie planując. Po prostu potrafiłam przemieszczać w mgnieniu oka. Ciepło jego skóry kontrastowało z moim chłodem. Wzdrygnął się.

- To był jedyny sposób. Otrzymałaś nieśmiertelność. 



FAZA DRUGA ZAKOŃCZONA


DZIĘKI WAM OPOWIEŚĆ JEST NA 19 MIEJSCU W RANKINGU FANTASY 

A ROZDZIAŁ DEDYKUJĘ BOCI, BO SZCZERZE MÓWIĄC, BYŁA CHYBA PIERWSZĄ OSOBĄ KTÓRA ZAINTERESOWAŁA SIĘ TYM FF NA SAMIUTKIM POCZĄTKU! DZIĘKUJĘ 

Full Moon - isaac laheyWhere stories live. Discover now