Epilog: Całkiem szczęśliwe zakończenie

2.9K 185 54
                                    


Życie nie jest takim gównem za jakie je mamy. Nie jest też sielską krainą, ale jest czymś czemu każdy z nas musi stawić czoło. Jak bardzo byśmy się przed tym bronili, to zawsze nas dopadnie. Ale w każdym życiu znajdzie się jasne światło, latarnia do której można dobić, podmuch wiatru w upalny dzień i słodka woda na pustyni. Życie to nie pasmo radości, życie jest życiem. Inaczej bym tego nie nazwała i choćby życie miało trwać wiecznie, nie będzie ono ludzkim życiem. Nie będzie też szczęśliwą opcją a perspektywa wieczności nagle nastej się paskudnie smutna. Zrezygnowanie z tego było moją najlepszą decyzją. Decyzją która pociągnęła za sobą kolejne. Jeśli znajdzie się w życiu własne światło, to znajdzie się wszystko, co tylko potrzebne. Nawet jeśli to światło szalałoby na widok pełnego księżyca to i tak jest najlepszym światłem jakie dostałam.

Gdyby Stiles nie zaprosił mnie tamtego dnia do stolika, zapewne nadal trwałabym w ciemności, lżejsza o te dziwaczne doświadczenia. NIE ŻAŁUJĘ. Żałować mogą ludzie którzy coś stracili, ja nie straciłam nic. Bagaż przeżyć to najlepszy ciężar jaki można otrzymać. Czasem zdarza mi się patrzeć w dal, biec przez pustkowie, przez lodową krainę i widzieć to co już kiedyś widziałam. Wspomnienia. Wspomnienia są tym czego nikt nie może nam odebrać. Nikt nie zabroni nam pamiętać i to właśnie broń. Dobre i złe wspomnienia są naszą bronią którą potrafimy się posługiwać lepiej niż pistoletem. Bycie wampirem, Norną i zwykłym człowiekiem pokazało mi dlaczego zostałam stworzona. Zostałam stworzona dla Isaaca Lahey'a a to raczej nie powinno nikogo zdziwić. Często takie licealne miłości kończą się wielkimi kawałkami złamanych serc, płaczem i wyklinaniem siebie nawzajem. Nie tym razem. Możliwe że to właśnie kolejna historia o miłości której happy end był przewidywalny ale co jeśli taki koniec jest pisany nie tylko mi, ale też moim przyjaciołom.

Lydia i Stiles, Scott i Kira, Mason i Corey, Malia i Parrish a nawet Liam i Hayden. Derek był sam, podobnie jak Jackson.

Historia jak z bajki i żyli długo i szczęśliwie, ale my nie jesteśmy w Disneyu. To nie kolejna rozśpiewana historia, to nie niebanalne życie pałacowe z gromadką dzieci. To życie istot, ludzi którzy przeszli razem zbyt wiele by się od siebie odwrócić. I to warto pamiętać, jeśli ma się kogoś do pamiętania.

- Tak, chcę. – kamień spadł mi z serca wraz ze słowami Isaaca.

Oklaski i aplauz rozbrzmiały w kościele. Obejrzałam się za siebie. Mama, wycierała oczy chusteczką pocieszana przez najlepszą przyjaciółkę uśmiechała się szeroko. Mama Jamesa Forestera klaskała uśmiechając się do mnie i kiwając głową. Nie poszłam do Seattle. Poszłam na Harvard i co lepsze, skończyłam go.

Wyszliśmy z Isaacem na dwór. Wiatr rozwiewał moje włosy, Lydia trzymała za rękę małą Izzy. Jej rysy zaokrągliły się z powodu kolejnej ciąży. Stiles ze Scottem stał przy podwójnym wózku, Kira sypała płatki w moje włosy. Parrish obejmował Malię w pasie a Liam stał przy samochodzie w towarzystwie Masona i Corey'a. Jackson bajerował moją kuzynkę, a Derek czekał za plecami Isaaca jako drużba. Uśmiechnęłam się do bety, na co odpowiedział mi tym samym. Zaraz potem nadeszła fala uścisków, gratulacji i prezentów. Wszyscy byli poruszeni, a ja cudem się nie rozkleiłam. Cały czas dziękowałam uprzejmie.

Jako mała dziewczynka, wyobrażałam sobie że to mój tata będzie prowadził mnie do ołtarza, oddawał moją dłoń narzeczonemu i cicho szeptał że możemy jeszcze uciec przez okno. Zamiast tego, szeryf Stilinski z szerokim uśmiechem pozwolił mi ściskać materiał swojej marynarki w drodze do Isaaca.

- Ciociu. – mała Izzy pociągnęła mnie za materiał sukienki uśmiechając się szeroko. Miała ciemne włosy Stilesa i oczy Lydii, tak samo mądre i błyszczące. Wręczyła mi mały bukiecik kwiatów.

- Dziękuję skarbie. – poczochrałam jej ciemne pukle na co przytuliła się do mojego pasa.

- Nie sądziłam że to kiedyś powiem. – Lydia stanęła naprzeciw mnie. Jej ciążowy brzuch odznaczał się pod sukienką w kolorze butelkowej zieleni. – Ale trzymaj się tego cholernego psa, i nie puszczaj. – ucałowała mnie w oba policzki. – Chodź Izzy.

- Ja zostaję z ciocią Rosie. – ogłosiła mała Stilinsky nadymając policzki, tupnęła nogą.

- Zostaw ją. Nie przeszkadza. – uspokoiłam Lydię. Odeszła zwalniając miejsce dla kolejnego gościa.

Nie było końca tego zamieszania. Ktoś cały czas podchodził z gratulacjami, i prezentem który trafiał w ręce Dereka, by ten mógł go odłożyć na górę innych prezentów. Kwiaty trafiały do mojej druhny, Hayden. Szybko sobie z nimi radziła. Wkładała je do wazonów napełnionych wodą.

Wszystko było tak dobrze zaplanowane, że część ceremonialna płynnie przeszła w wesele wypełnione radosnymi rozmowami, muzyką i co najgorsze tańcem. Nienawidziłam tańca. Taniec na szpilkach był katorgą z którą musiałam się zmierzyć. Isaac ujął mnie w ramę i skinął tylko się uśmiechając. Poprowadził mnie za sobą, tak jak powinno być. Poddałam mu się, przytulona do torsu wysokiego męża czułam się jak niesiona wiatrem. Unosił mnie co jakiś czas, wywołując tym zachwyt gapiów. Kiedy w końcu melodia pary młodej ucichła, mogłam spokojnie usiąść przy stole.

- Bardzo ładnie wyglądasz. – zagapiona na Isaaca w oddali nie zauważyłam że ktoś zajął miejsce Hayden obecnie porwanej do tańca przez Liama.

- James? Co ty tu robisz?

- Jestem osobą towarzyszącą matki. Nie wnikaj, błagam. – skrzywił się i przyjrzał mojej twarzy dokładnie.

- Co? Chcesz mi przepowiedzieć przyszłość? – zażartowałam. Pn pozostawał poważny.

- Czemu nie? Jeśli chcesz wiedzieć jak będzie wyglądało wasze życie...

- Nie chcę. Życie to nic pewnego, James. Wizje nie są pewne. – zareagowałam może zbyt szybko. – Wybacz. Powinnam porozmawiać z kuzynkami.

Wstałam ostrożnie, ale moja fajtłapowata ludzka natura postanowiła się ujawnić. Nastapnełam na sukienkę i o mało bym nie upadła gdyby nie James który chwycił mnie w swoje silne ramiona tym samym przesyłając do mojego umysłu wiązkę obrazów.



FAZA TRZECIA ZAKOŃCZONA

Full Moon - isaac laheyWhere stories live. Discover now