4. Powrót

2.9K 191 17
                                    

Po czterech tygodniach Derek pozwolił mi łaskawie wrócić do szkoły. Uznał że wyszkolił mnie na tyle, bym mogła nie rzucić się na ucznia który zaciął się kartką papieru. Doszedł też do wniosku że kontroluję się lepiej niż wilkołaki na początku po swojej przemianie, więc mogę nie stwarzać zagrożenia dla nikogo. Jedynie Kira musiała przenieść się do mojej grupy na angielskim, a Scott miał mieć teraz ze mną WF, dla pewności że niczego nie odstawię. Zapewnili mi niańkę na każdą lekcję, na niektóre nawet dwie niańki.

Z takimi myślami wyszłam spod prysznica. Z dołu nie dochodziły żadne dźwięki, więc miałam pewność że Edythe wyjechała do pracy i nie będę jej widziała do końca dnia. To mnie w pewien sposób satysfakcjonowało. Nie będę musiała ze sobą walczyć. Poszłam do pokoju. Na dnie szafy którą ledwie wczoraj zamieniły Lydia i Kira, odnalazłam parę skórzanych spodni i czerwony T-shirt. Zamiast moich super wygodnych trampek, na półeczkach stały wysokie szpilki i koturny. Czas mi się kończył wiec niechętnie wcisnęłam na siebie wcześniej wyciągnięte ciuchy, i rozrzucając jeszcze wilgotne włosy na plecach, zbiegłam na dół. Zdawałam sobie sprawę z jednego, miałam głębokie cienie pod oczami spowodowane głodem. Nie sposób było je zakryć, więc Derek powiadomił wczoraj Isaaca, o tym że ma zabrać ze sobą do szkoły dwie torebki krwi.

Wypadłam na wczesno kwietniowe słońce. Grzało mi przyjemnie w twarz, uśmiechnęłam się czując jak witamina D wchodzi pod moją skórę, a potem z niej wypada w beznadziejne szybkim tempie. Opuściła mnie prędko. Zreflektowawszy się, wsiadłam do mustanga, którego swoja drogą, nie udało mi się jeszcze sprzedać. Odpaliłam szybko silnik i korzystając z wyćwiczonego już refleksu, wycofałam szybko auto z podjazdu po czym ruszyłam w stronę szkoły tnąc powietrze w pędzie prawie że błyskawicy. Mój telefon zabrzęczał gdy mijałam kawiarnię. Wyciągnęłam go jednym płynnym ruchem z kieszeni i przycisnęłam zimne urządzenie do policzka.

- Co jest? Właśnie jadę do szkoły...

- Rozmawiasz jadąc? – krzyk Lydii odbił się echem w mojej głowie. – Jesteś nieodpowiedzialna... Rozwalisz się...

- Lydia. Nic co ludzkie mnie już nie zabije.. – rzuciłam półżartem półserio. Mimo że nagłe ukłucie żalu wdarło się do mojego wnętrza. – Mów o co chodzi.

- Nie żartuj tak sobie! Wciąż zapominam czym jesteś... - obruszyła się. – Nie ważne. Isaac czeka już pod szkołą z krwią.

- Mhm... Będę za max pięć minut. – spojrzałam dookoła próbując ogarnąć gdzie jestem. – No może trzy. – gwałtownie skręciłam i wcisnęłam pedał gazu w podłogę.

Wjazd na parking szkolny był nie tyle efektowny, co niebezpieczny dla pieszych. Samochód obrócił się, ale ostatecznie stanął równo na wyznaczonym białymi liniami miejscu parkingowym. Zadrżałam oswajając się z ciekawskimi spojrzeniami wszystkich obecnych na dworze. No pewnie, wróciłam po miesiącu. Ale nie jestem cholernym eksponatem w muzeum historii naturalnej. Opuściłam auto pospiesznie kierując się do szkoły, celem dokładniej była szafka Isaaca. Na całe szczęscie stał przy niej, oparty w niedbałej pozie jakby na mnie oczekiwał. Wzięłam głęboki wdech i poklepałam go po ramieniu.

- Nareszcie. – uśmiechnął się ostrożnie i wyjął z plecaka ciążącego mu na ramieniu, opakowane w srebrną folię worki z krwią. Palenie w gardle powróciło.

- Schowaj to. – poprosiłam. – Zaraz to zabiorę, ale nie mam torby. Jak tam?

- Inaczej. – mruknął ozięble. – Nie spodziewałem się że będę transportował krew dla własnej dziewczyny. Do picia.

Skrzywiłam się. W jednej chwili dostałam ogromnego wahania nastroju. Wściekłość buzowała gdzieś we mnie.

- Twoje oczy...

Full Moon - isaac laheyWhere stories live. Discover now