2. Komplikacje

2.9K 194 57
                                    

Po drodze, nie znalazłam żadnego pożytecznego zajęcia które mogłabym wykonywać w domu, wiec pojechałam do Isaaca.

Wchodząc do loftu Isaaca poczułam dziwne ukłucie żalu. On nie zejdzie zaraz z tych schodów, a ja nie wiedziałam nawet co się z nim dzieje. Wszystko wokoło było absurdalnie normalne. Przeszłam do sofy i opadłam na nią. Uczucie żalu rozeszło się po kościach tak szybko, jak pojawił się Derek. Pojawił się to może za dużo powiedziane. Chwycił mnie za szyję w pozycji jakby chciał skręcić mi głowę. Odruchowo złapałam go za jedno z ramion i z dziecinną łatwością, rzuciłam nim o podłogę.

- Miło cię wiedzieć. – uśmiechnęłam się zadziornie, czekając aż Derek podniesie się z podłogi.

- Test działa. – rzucił się na sofę obok mnie. – Twoje reakcje są prawidłowe. – rozmasował plecy. – Czasem nawet za bardzo...

- Stałeś się ekspertem od wampirów?

- Nie. Ale przygotowanie cie dla Isaaca jest całkiem zabawne. Bolesne, ale zabawne.

Zignorowałam fakt jak to zabrzmiało.

- Co to znaczy?

- Wreszcie nie będzie musiał zachowywać się jak ciota. – wypalił Derek, a widząc mój wściekły wzrok, szybko się zreflektował. – No wiesz o co mi chodzi. Posiadając dziewczynę człowieka, musiał się ograniczać, zachowywać jak dobry glina. Żebyś widziała go kilka lat temu. WOW. Sam muszę przyznać że...

- Nie znam go takiego.

- Teraz na pewno poznasz. No jak on się obudzi, wiesz o co chodzi.

Podniosłam się i bez słowa przeszłam do kuchni. Lekkie palenie w gardle zmusiło mnie do otworzenia niedawno wstawionej, szpitalnej lodówki. W środku wisiało kilkadziesiąt foliowych worków wypełnionych krwią. Wyciągnęłam jeden i bez zbędnych ceregieli, wbiłam w niego błyszczące, ostre kły. Zimna krew prysnęła mi do ust a kiedy skończyłam, żar został ugaszony wróciłam do salonu.

- Czy to dziwne że czuję się teraz odważniejsza, lepsza i bardziej śmiała? Mogłabym rozwalić ścianę!

- Nie rób tego! – krzyknął Derek tracąc zimną krew. – Wiesz ile kosztuje remont?

- Tylko się zgrywam. – mruknęłam uspokajając go. – Wszystko jest dobrze. Chciałabym wrócić do szkoły.

- Aha. A ja chciałbym mieć różowe futro. Nie możliwe.

- Musze dokończyć edukację! – obruszyłam się. – I żadne kły mi w tym nie przeszkodzą.

- A chęć rozszarpania połowy klasy? – umilkłam. – No właśnie. Nie możesz wrócić do szkoły póki nie będą cię w stanie pilnować na wszystkich zajęciach.

W jednej chwili umilkł a w następnej rozdzwoniła się jego komórka. Idealny wzrok, pozwolił mi zauważyć kto dzwonił – Scott. W mojej głowie mogło kłębić się miliard myśli, ale dla własnego spokoju, wolałam nie podsłuchiwać. Oparłam się o ścianę i mierzyłam wilkołaka wyczekującym wzrokiem.

- Tak... Jest tutaj... Mhm... Nie dbam o to. – zamilkł by dać się wypowiedzieć Scottowi. Jego twarz przybrała wredny uśmieszek. – Oczywiście. – rzucił sarkastycznie. – Nie wiem... Nie ma go tu. Nie wiem gdzie ten kanimowaty gnojek się podział. Jasne... Sam możesz do niego zadzwonić. Nie zabiorę wampira do... Jasne, świetny pomysł.

- Co się dzieje?

Zignorował moje pytanie.

- Nie jestem idiotą McCall. Wyślij Stilinskiego... Oczywiście, bo mnie to tak strasznie interesuje. Dobra, zrobimy tak jak mówisz ale nie licz że ona nie wpadnie do tego cholernego szpitala, albo nie rzuci się na transport krwi... - wysłuchał Scotta. – Nie będę jej zatrzymywał. – pogroził i rozłączył się.

Full Moon - isaac laheyWhere stories live. Discover now