14. Zdania niewypowiedziane

1.9K 151 6
                                    

- Jesteśmy w cholernym Seattle! – krzyknęła Edythe stojąc przy samochodzie. – Jest wieczór. Jesteśmy około 960 kilometrów od Beacon Hills. Musisz się wyspać. Rosalie zmęczona mu nie pomożesz.

Ignorowałam jej uwagi obmyślając jakby tu sprytnie zabrać auto, pojechać do domu i ewentualnie przysłać po nią kogoś rano. Z tego co wiem, Edythe zamówiła pokój w hotelu, ale ja nie miałam czasu na siedzenie w hotelach. Musiałam znaleźć się w Beacon Hills, w lofcie Isaaca. Najlepiej w jednej sekundzie.

- Daj mi kluczyki. Poprowadzę. Wsiadaj. – rozkazałam. – Mamo, proszę...

- Rosalie nie. Isaac nie jest sam. Na pewno jest wśród waszych przyjaciół...

- Kluczyki. – wyciągnęłam rękę. – Nie zmuszaj mnie do bycia niemiłą.

Z nadąsaną miną dziecka Edythe wyjęła z torby kluczyki i położyła mi je na dłoni. Wydęła usta jak bachor i z łaską wślizgnęła się na siedzenie pasażera. Obeszłam auto i szybko usadowiwszy się na miejscu kierowcy, włączyłam silnik. Działał ciszej niż ten w mustangu, ale musiałam wierzyć że dowiezie mnie do Beacon Hills.

Edythe nie odpuszczała sobie przez długi czas. Nie była na mnie zła, choć może była, ale było to spowodowane jedynie niewiedzą i tajemniczością z mojej strony. Nie powiedziałam jej co stało się Isaacowi, dlaczego tak bardzo mnie to ujęło i dlaczego musiałyśmy pędzić do domu. Na szczęście nie musiałam oglądać jej nadąsanej miny przez długi czas. Zasnęła gdy z zawrotną prędkością zbliżałyśmy się do Portland.

Nie miała pojęcia co jest kiedy wilkołak się nie ulecza. Coś złego musi się dziać, a jeśli coś złego działo się Isaacowi, pozostawało mi jedynie się martwić. Wskazówka na liczniku chyba jeszcze nigdy nie sięgnęła takiej liczby w tym samochodzie. Ostrożnie rozpędzałam auto – zdecydowanie nie był to sportowy mustang.

Wśród ulicznych świateł ustawionych wzdłuż autostrady pozwoliłam sobie odbiec myślami w zupełnie inną stronę. Mogło mnie to uratować od nagłego ataku złości i rozszarpania Edythe zębami. Była taka bezbronna śpiąc w aucie, i nawet nie spodziewała się jaki potwór siedzi tuż obok niej. Aut było mniej. Ruch przerzedził się na tyle, że nie musiałam wykonywać niebezpiecznych manewrów i mogłam spokojnie jechać dalej.

Odstawiwszy auto pod domem, ostrożnie wyniosłam z niego Edythe. Uważając by moja temperatura ciała nie wyrządziła jej żadnych szkód, zaniosłam matkę na piętro. Ułożywszy śpiącą w jej łóżku odetchnęłam z ulgą i poszłam do swojego pokoju. Miałam idealny wgląd na okna Stilesa, więc odsłoniłam rolety by sprawdzić czy jest w domu.

Na moje szczęście był. Światło w jego pokoju paliło się mimo późnej pory. Normalnie musiałabym schodzić na dół, wychodzić na dwór, przełazić przez oba podwórka, pukać i modlić się by nie obudzić szeryfa. Tym razem, mogłam się nawet zabawić.

Otworzyłam okno i postawiłam nogę na zewnętrznej stronie parapetu. Z drugą zrobiłam to samo i w kuckach balansowałam nad żywopłotem dzielącym nasze domy. Przygotowałam się do skoku. Rozluźniłam powoli mięśnie, i odepchnęłam się od podłoża. Wiatr rozwiał mi włosy, ale trwało to ledwie krótką chwilę. Potem stanęłam na parapecie Stilesa i zastukałam ostrożnie w okno. Zawsze mogłabym je zbić, otworzyć samodzielnie, albo wyrwać... Chociaż szeryf mógłby mieć co do tego pewne zastrzeżenia.

Zaspana twarz Stilesa pojawiła się zaraz po tym jak odsłonił kraciaste zasłonki. Otworzył leniwie okno i odsunął się bym mogła wejść.

- Nie wiesz że istnieje takie coś jak drzwi?

Full Moon - isaac laheyWhere stories live. Discover now