15. Nadzieje

3.4K 222 36
                                    

Wszyscy wstrzymali oddechy. John lustrował mnie czujnym spojrzeniem swoich iskrzących się oczu. Stałam z ręką wyciągniętą w jego stronę, i pociągnęłam nosem. Łzy rozpaczy cisnęły mi się do oczu, ale to było jedyne wyjście. Zapewne dział z ręki Cartera a właśnie o mnie chodziło tamtemu psycholowi.

- Oddam ci swoje ciało, zdolności, życie. Wypuść tylko Lydię Martin. Czytałam że Norna może oddać się komuś, gdy narysuje jej na nadgarstku znak potępienia i oddania. Zrób to. Własną krwią. – poprosiłam.

- Chętnie.

- Nie! – krzyknął Will. – Nie ma mowy. Kompletnie, nie pozwalam z mocy nadanej mi przez ojcostwo.

Zostałam zasłonięta przez Kirę która już dzierżyła katanę. Głośny krzyk wzniósł się w powietrze. Spojrzałam na Isaaca który szamotał się niespokojnie i walił głową o posadzkę. Schowałam rękę i zasłoniłam nadgarstek wywołując tym samym na twarz Johna zdziwienie. Odwróciłam się i energicznym krokiem podeszłam do chłopaków. Klęknęłam za głową Isaaca i chwyciłam go za policzki najmocniej jak mogłam starając się nie wypuścić go z dłoni. Łzy cisnęły mi się do oczu. Cierpiał, cierpiał i to bardzo. Zaraz naszły mnie miliony myśli.

Gdybym dała się zabić tamtej Zimnej, nie leżałby tu, nie miałby w ciele sztyletu pokrytego tojadem. Miałam ochotę rzucić się w przepaść, najlepiej z jakiegoś cholernego klifu, tak by więcej nikt nie musiał cierpieć przez moją głupotę. Skarciłam się w myślach chyba z tysiąc razy aż w końcu nadeszła ciemność, tylko że tym razem, sparaliżowane zostały także moje zmysły. Puściłam głowę Isaaca i poleciałam do tyłu.

Teraz możesz iść po Lydię. Zaproponował John. Zrób to. Idź teraz, kiedy ten wilkołak jest zraniony, i potrzebuje cię. Idź po Lydię, po Banshee która zwiastuje wam wszystkim śmierć. Zabawne ile potrafisz poświęcić dla jednego chłopaka, który zabiłby cię, zostawił na pastwę losu gdyby tylko sytuacja zagrażała jego życiu. Miłość jest ślepa, ale zastanów się, życie unikatowej Banshee za życie tego których macie kilku. Nie brzmi to zachęcająco. Oddaj jego wilkołacze życie.

Złość wezbrała. Zebrałam w sobie siłę, wolę i skupiłam się na ciemności. Na tym by się jej pozbyć. Przez chwile czułam tylko pulsowanie w okolicy skroni, a następnie ciemność rozwiała się na boki i widziałam jasny obraz, aczkolwiek nie był to hall szpitala dla obłąkanych.

Leżałam na zimnej posadzce w czymś przypominającym ścieki. Głuchy odgłos wody niósł się przez rurowe kanały i znikał w ciemnościach przede mną. Byłam sama. Podniosłam obolałą głowę i wstałam powoli. Podłoga była wilgotna i śliska przez co musiałam trzymać się równie śliskiej ściany by w ogóle utrzymać się na nogach. Przeszłam dosłownie kilka kroków a z mroku wyłoniła się postać. Wyłoniła, to za dużo powiedziane. Ciemność ustąpiła tuż nad zastygłym ciałem Liama. Głos uwiązł mi w gardle. Nie mogłam krzyczeć. Chłopak miał zamknięte oczy i spokojną, rozluźnioną twarz. Coś kazało mi iść dalej. Wraz z zagłębianiem się w korytarz, widziałam kolejnych. Kirę, Scotta, Stilesa, Lydię, Jacksona i Isaaca. Każde z nich wyglądało na rozluźnione i spokojne. Zupełnie jakby odeszli bez walki, w błogiej ciszy, nie zaznając agonii.

- Zginiemy, każde z nas, po kolei. Nikt nie jest bezpieczny. My wszyscy umrzemy, Rosalie.


Głos wyciągnął mnie z tego stanu. Zauważyłam że leżę na tylnym siedzeniu samochodu Jacksona, z twarzą przyciśniętą do kurtki. Lepka i ciepła krew spływała mi powoli po policzku poprzedzając okropny ból głowy. Kiedy chciałam usiąść, ktoś stanowczo zaprotestował przyciskając moją twarz do kurtki.

Full Moon - isaac laheyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz