16. Drwi z blizn, kto nigdy nie doświadczył ran

1.9K 151 11
                                    

Samo zabijanie nie sprawia radości. Dźwięk krzyku ofiar już tak.

Nie wiem ile musiałam mieć siły. Metal pękł na moich nadgarstkach i kostkach a jego odłamki pryskały wokoło odbijając się od nagich, ciemnych ścian. Ruth zdążyła jedynie krzyknąć, kiedy wylądowałam na niej i z dziecięcą łatwością oderwałam jej głowę. Porcelanowa główka potoczyła się w jakiś kąt, a jej oczy uciekały do wnętrza czaszki. Otworzyłam drzwi i przygotowana na atak z każdej strony ruszyłam korytarzem do schodów. Idąc pod klapą na strych przyłapałam się nawet na nasłuchiwaniu czy znów nie zamknęli tam jakiegoś wilkołaka. Kiedy jednak poddasze pozostawało uśpione, pewnym krokiem zeszłam po schodach nie bojąc się nikogo ani niczego. Mój telefon zawibrował w kieszeni. Wyjęłam go a widząc że to Scott przez moją głowę przemknął scenariusz. Martwy, zimny Isaac.

Isaac nie żył.

Tego byłam pewna.

W goryczy rozrywającej martwe serce przeskoczyłam przez barierkę i wylądowałam miękko na dywanie. Mięśniak Mike pojawił się na końcu długiego korytarza. Ruszyłam na niego pewna siebie. Było mi to obojętne, moje człowieczeństwo umarło, mogłam bestialsko podchodzić do sprawy. Isaac nie żył więc i moja egzystencja była mi do niczego nie potrzebna. Rzuciłam się na większego od siebie wampira i chwyciwszy go w locie za ramiona, przerzuciłam cielsko nad swoją głową. Rąbnął po drewnianą podłogę, ale zebrał się z niej jeszcze szybciej. Spojrzenie czerwonych oczu utkwił w mojej osobie. Mięśnie naprężył, twarz wykrzywił i natarł na mniejszą od siebie dziewczynę która straciła sens życia. Chwycił moje drobne ciało oburącz i uniósł mnie wysoko do góry. W zetknięciu ze ścianą, mogłam pozostawać tylko jak szmaciana lalka. Upadłam na podłogę, czekając na koniec zadany przez Mike'a.

- No dawaj. – ponagliłam go. – Zrób to na co ja nie mam dość odwagi.

Chwycił mnie i za kostkę uniósł do góry. Podrzucił po czym kopnął w brzuch sprawiając że razem z zamkniętymi drzwiami wyleciałam na werandę i poturlałam się ze schodów.

- Zabij mnie!

- To walcz.

Poderwałam się z miejsca. Mike stał na szczycie schodów patrząc na mnie dumnie. Skoczyłam do góry. Chwyciwszy go za głowę, wydedukowałam że pozostał mi jeden jedyny ruch kończący całą zabawę. Lecz czy ja chciałam ją kończyć? Pragnęłam zemsty. Zemsta była moim powołaniem, Zemsta mi przyświecała i brakowało tak niewiele.

- I tak pójdziesz do piekła. Co więc za różnica czy będzie to piekło na ziemi?

Zaczęłam nad tym intensywnie myśleć. Uświadomiłam sobie że świat bez Isaaca byłby gorszy niż piekło. W tej samej chwili Mike wykorzystał moje rozkojarzenie i powalił mnie jednym zgrabnym jak na jego gabaryty ruchem i przycisnął mnie za gardło do desek werandowych.

- Piekło na ziemi będzie tysiąc razy gorsze. – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

- Jeden stracony chłopak to nie jest żadna różnica dla nieśmiertelnej. Będziesz miała ich tysiące. – rozgryzł moje zamiary.

- Drwi z blizn, kto nigdy nie doświadczył ran. – zacytowałam fragment Romea i Julii.

Mike wydawał się o nim myśleć intensywnie. Zgięłam jedną nogę i wykopałam wampira prosto na ścianę na której zatrzęsła się lampa. Spojrzał nam nie wygłodniałym wzrokiem, ale jego usta otwierały się powoli. Chwyciłam go za obie wargi i rozerwałam jego głowę na pół.

W tej samej chwili rządza mordu opadła. Zastanawiałam się gdzie pozostali słudzy Willa, nie zjawiali się. Mogłam spokojnie przejść do domu i poszukać Ethana.

- Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny.

Wyjęłam z kieszeni zapalniczkę. W kilka sekund zniosłam ciało Ruth i ułożyłam je na ziemi przed wejściem do domu. Jej głowę zarzuciłam na brzuch, to samo zrobiłam z Mike'm. Podpaliłam oba wampiry, tak bym już nigdy nie musiała ich oglądać.

Patrząc w ogień niewiele myślałam. Rządza mordu jakby znalazła swoje ujście, jednak nadal nie paliło się ciało na które liczyłam.

- Moi najwierniejsi słudzy. – mogłabym uznać że Will był szczerze rozżalony, lecz to zbyt dobry aktor. – I moja córka.

Odwróciłam się by popatrzeć na jego twarz. Był pełen sił, zdrowy i uśmiechnięty. U jego boku szedł poborca mojej mocy. Nie wyglądał na dumnego z tego powodu. Miałam nad nimi przewagę, mimo że władali różnymi umiejętnościami, ja potrafiłam rozerwać ich ciała w ułamku sekundy.

- Powinnaś im wybaczyć.

- Jeśli jeszcze raz ktokolwiek z twoich tknie moich przyjaciół, spalę ich żywcem, wyrwę ci serce. Gdzie Ethan?

- Nie mam pojęcia. – Will wzruszył ramionami. – Uciekł.

- Jeszcze tu wrócę. – zagroziłam odwracając się tyłem do ojca. – A wtedy ta rudera zapłonie jak Ruth i Mike.

- Będę cie oczekiwał z pistoletem na wodę.

Skrzywiłam się i popędziłam do muru który pokonałam jednym przeskokiem. Las wydawał się być cichym i spokojnym miejscem. Nie chciałam wracać do kliniki Deatona gdzie czekałby na mnie zimny trup na stole i kilku żałobników zgromadzonych wokoło jego ciała. Kiedyś będę musiała się z tym zmierzyć, lecz to jeszcze nie ta chwila, jeszcze nie teraz. Pędziłam przed siebie, nawet nie zwracając uwagi na to gdzie dokładnie biegnę. Przed siebie byle dalej i byle biec. Jak Forest Gump, byle biec dalej, byle się nie zatrzymywać. Byle nie wracać do rzeczywistości. Byle nie wiedzieć o tym, że Isaac nie żyje.

Zatrzymałam się obok wielkiego starego drzewa i wskoczyłam na jedną z jego wyższych gałęzi. Usadowiłam się wygodnie, tak by jedna noga zwisała mi ponad ziemią. Gapiłam się w zielony gąszcz, unikając własnych myśli.

Moja komórka po raz kolejny odezwała się w mojej kieszeni. Wyciągnęłam ją i nie patrząc kto to, odebrałam. Nie dałam rozmówcy nawet dojść do słowa.

- Wiem wszystko, naprawdę nie mów mi więcej, nie chcę zderzać się z rzeczywistością w której go nie ma.

- Rosalie. – głos Lydii. – Gdzie jesteś? Spokojnie.

- Czy to ważne? Lydia, zostaw mnie. Przyjdę jak będę w stanie, ale to nie jest teraz.

Rozłączyłam się nie słuchając co przyjaciółka miała mi do powiedzenia. Obracałam telefon w palcach powoli i ostrożnie uważając by nie upadł.

Rzeczywistość w której nie ma Isaaca. Świat który stracił barwy. Człowieczeństwo któro odeszło razem z nim. Pustka której nie zapełnię. Czas którego nie zawrócę.

- Nie chcę żyć w świecie w którym nie ma Isaaca! – wykrzyczałam w las.

Ptaki siedzące w koronach drzew zerwały się do lotu przerażone moim żalem.

Oficjalnie się rozsypałam, a na świecie nie było już nikogo kto mógłby mnie z powrotem poskładać.


PRZEPRASZAM ŻE TAKI KRÓTKI!!! 

ZAPRASZAM OCZYWIŚCIE NA DRUGIE OPOWIADANIE KTÓRE STARTUJE NIEDŁUGO. NA RAZIE TO TYLKO WSTĘP ZWIASTUN I INTRO, CHOĆ MAM NADZIEJĘ ŻE TO ONE ZACHĘCĄ WAS DO ZOSTANIA U MNIE NA DŁUŻEJ!!! ENJOY! 

Full Moon - isaac laheyNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ