11. Ciemność

3.8K 225 47
                                    

Wyrastająca przed nami brama była zepsuta i porośnięta mchem oraz krzakami. Jedno z metalowych drzwi stało ledwo oparte o ukruszony mur, drugie zaś otwarte na oścież. Złapałam się kurczowo tapicerki na siedzeniach. Stiles niechętnie wcisnał gaz i wjechaliśmy na teren posesji. Droga prowadziła pod koronami niskich drzew tworzącymi coś w rodzaju dachu. Krzaki po obu stronach, co dziwne, wyglądały na zadbane.

Podjazd prowadził do czegoś w rodzaju wielkiego zamczyska jak w horrorach. Zamiast krat w oknach były czarne okiennice. Niektóre zamknięte, inne lekko uchylone, kolejne zupełnie otwarte. Budynek wykonano z szarego kamienia, a szerokie schody prowadziły do ogromnych metalowych drzwi.

- Gotowi? – spytał Stiles kiedy jeep zatrzymał się pod samymi schodami.

- Ja chcę do domu. – skrzywiłam się.

- Nie ma odwrotu mała. – zaśmiał się Jackson i wysiadł z samochodu bym i jak mogła wysiąść.

Stanęłam na podjeździe czując przez skórę że to nie skończy się dobrze. Zacisnęłam pięści po bokach i rozluźniłam je tak samo jak na progu klasy Stealsona. Znalazłam w sobie odrobinę odwagi by razem ze Stilesem i Jacksonem wejść na schody. Wilkołak otworzył drzwi bez większego problemu. Skrzypnęły tak głośno że mogłyby pobudzić umarłych. Tego się obawiałam. Stiles wszedł jako pierwszy trzymając wysoko latarkę. Jackson popchnął mnie przed sobą, po czym sam wślizgując się do środka, zatrzasnął za nami podwoje.

- Genialnie. – mruknęłam niezadowolona. – Nic nie widzę. Twoja latarka wymięka Stiles.

- To strzel światłem z palców czy coś, mądralo. – mogłabym przysiąc że w ciemności pokazał mi język.

- To tak nie działa. – obruszyłam się. – Weź ją lepiej włącz.

- Jest włączona. Widzę cały hall. – rzekł znudzonym tonem ale po chwili powiedział nieco bardziej zainteresowanym głosem. – A ty co widzisz?

- Nic. – odparłam zgodnie z prawdą.

Za mną, pode mną, przede mną, nade mną była ciemność taka że gdybym nie wiedziała że macham sobie ręką przed twarzą, nawet bym tego nie zauważyła. Albo Stiles mnie okłamywał, albo...

Nie, nie moja droga. Idźcie dalej. Głos rozszedł się po mojej czaszce. Oni muszą cie poprowadzić, nie na odwrót. Był bezbarwny, zupełnie jakby mówiła do mnie maszyna ale mówiła płynnie. Bez zacinania. Cofnęłam się o krok i wpadłam na coś a raczej na kogoś. Jackson warkną cicho i objął mnie od tyłu za talię chroniąc naszą dwójkę przed upadkiem. Próbowałam wyrzucić tego kogoś z mojej głowy dopiero kiedy wyraźnie czułam jego obecność w umyśle. Wypchnięcie tego kogoś było trudne, i się nie udało. Zrezygnowana, zawisłam na ramionach Jacksona. Nie próbuj, nie warto. Nie uda ci się. Ja żyję już tysiące lat, ty ledwie osiemnaście.

Stanęłam o własnych siłach i rozejrzałam się po otaczającej mnie ciemności. Głos ucichł.

- Rosalie?

- Ktoś tu jest. – oznajmiłam grobowym tonem. – Siedzi w mojej głowie, nic nie widzę. Jestem bezużyteczna.

- Czy my nigdy nie możemy gdzieś wejść, zabrać co chcemy i wyjść? – jęknął Stiles.

- Zostawcie mnie tutaj. – zaproponowałam.

Nie. Musisz iść z nimi. Musisz im pomóc, nie mogą cię zostawić. Musisz iść dalej. Zaoponował bezbarwny głos w mojej głowie. Nie miałam ochoty mu się poddawać więc nie sprostowałam mojej prośby tylko czekałam na odzew któregokolwiek z chłopaków.

Full Moon - isaac laheyWhere stories live. Discover now