28. Ofiary

410 37 8
                                    




Kobieta była szczupła i piękna. Wyglądała dosłownie jak Maureen, tylko włosy miała złote, i długie. Rzuciła mi ukradkowe spojrzenie, a potem wpadła w wir walki, wyposażona w dwa długie, opalizujące miecze.

Mężczyzna, wysoki i przystojny, popędził zaraz za nią. Starszy Razjel miał w rękach broń, jakiej jeszcze nigdy nie widziałam, ale nie miałam okazji się przyjrzeć.

Czyjeś ręce pociągnęły mnie do góry i poczułam znajomy zapach Isaaca. Postawił mnie obok Edythe i harczącym głosem, przemówił do nas.

- Uciekajcie.

Tyle. Kazał nam uciekać, a sam natarł na kolejnych Zimnych i Łowców. Grot cały czas siedział w moim ramieniu, a po rękawie ciekła już stróżka krwi i skapywała na podłogę. Nie mogłam uciec, ale Edythe musiała. Złapałam ją za rekę i pociągnęłam w stronę samochodu.

- Pojedziesz tak daleko jak ci się uda. – tłumaczyłam jej. – Musisz. Kluczyk jest w stacyjce. Musisz tylko...

Edythe wydała z siebie zdławiony okrzyk. Pierwszym co zobaczyłam była wielka plama krwi i strzała stercząca z klatki piersiowej. Ciepła krew poplamiła mi twarz i ubranie. Matka osunęła się w moje ramiona, a ja padłam z nią na boisko.

- Nie. Nie, nie, nie. Mamo. Mamo wstawaj. – czułam, jak do oczu cisną mi się łzy. – Nie umieraj. Zaraz zabierzemy cie do szpitala, wyjmą to.

Kołysałam Edythe w swoich ramionach. Szok kompletnie odebrał mi zmysły. Rozpacz mieszała się ze wściekłością. Mama wyciągnęła rękę ku mojej twarz. Palcami dotknęła moich ust.

- Jesteś cudowna, Rosie. – powiedziała, wypluwając na brodę krew. – Jestem z ciebie taka dumna, kochanie. Bardzo cię kocham.

- Nie gadaj głupot. Zaraz zabierzemy cię do szpitala. ISAAC! ISAAC! Wytrzymaj, tylko chwileczkę. – walczyłam z własnymi łzami. Krew Edythe plamiła już wszystko, a ogromna kałuża tuż przy nas, jeszcze się powiększała.

Usłyszałam wrzask Banshee, a zaraz potem ktoś wpadł niemalże na moje plecy. Zobaczyłam Stilesa i Lydię, padających na murawę.

- Mamo. Mamo, zaraz cię stąd zabierzemy.

Ciało kołysałam nerwowo. Sama kołysałam się nerwowo. Czułam jak wszystko ze mnie odpływa. Nie słyszałam już odgłosów bitwy. W pewnym momencie poczułam, jak mięśnie Edythe rozluźniają się. Jej ręka opadła w kałużę krwi. Coś mną szarpnęło. Nieznana dotąd emocja.

- Musimy... Musimy zabrać ją do szpitala. Stiles, podniesiesz ją i zabierzesz do samochodu. – wytarłam sobie twarz, rozmazując krew Edythe na policzkach.

- Rosalie. Rosalie. – Stiles chwycił mnie za ramiona. Potrząsnął mną dwa razy, ale to nie było konieczne.

Nie wiem, co mną kierowało. Jakaś siła, kazała mi się podnieść. Stiles złapał ciało mojej matki, kiedy ja ogarnięta jakimś dziwnym szałem szłam w kierunku walki. Dla mnie świat stanął w miejscu, ale dla innych się nie zatrzymał. Dziwne prądy przechodziły moje ciało. Ktoś pędził w moją stronę i wystarczyło, żebym tylko spróbowała odepchnąć go ręką, a jakaś niewidoczna siła odpychała go za mnie.

- Wystarczy. Dość. – mruczałam pod nosem. – Już wystarczy. Konie. Dość. Po bitwie.

Bitwa jednak trwała dalej. Moi przyjaciele rozproszeni wśród Zimnych i Łowców nie słyszeli mnie. Umorusana krwią z nieprzytomnym wzrokiem stanęłam na samym środku boiska.

- DOŚĆ!!!

Z całego mojego ciała emanowało pole, które z impetem odrzuciło naszych przeciwników, nie robiąc tym samym krzywdy sojusznikom. Krzyk Banshee znów wzniósł się w powietrze. Był to ostatni tego dnia.

Siła, którą z siebie wydostałam, odrzuciła Zimnych i Łowców. Widziałam jak przez mgłę, jak każdy Zimny nagle kruszeje i rozpada się na miliardy kawałeczków. W oddali widziałam pędzącego ku mnie Isaaca i biegnącego w drugą stronę Razjela.

Opadłam na kolana i przewaliłam się na bok. Z głową na trawie obserwowałam, jak Isaac podbiega, jak chwyta mnie w ramiona. Czułam jego ręce na swoim ciele sprawdzające czy nie jestem ranna. Objął mnie mocno i usadził, a sam siadł za moimi plecami.

Wtedy ją zobaczyłam. Nie była wcale tak daleko. Jak zawsze piękna i zjawiskowa, wyglądała jak porcelanowa lalka wyjęta z pozytywki w ramionach Dereka w ludzkiej postaci. Krew ciekła jej po brodzie, a Razjel opadł na kolana tuż przy niej.

Banshee tego dnia zapłakała właśnie dla mojej matki i dla Maureen.

Nie wiem, skąd znalazłam na to siłę. Dźwignęłam się na proste nogi i chwiejnym krokiem przeszłam do oszołomionego ciała Willa. Wiedziałam, że mnie widzi, ale nie był w stanie się ruszyć. Wciągnęłam go w swoje ramiona. Oparłam jego głowę o mój bark i jedna ręką objęłam go, a drugą wyszukałam cienki miecz. Nie zastanawiałam się długo.

Wbiłam ostrze precyzyjnie, prosto w jego klatkę piersiową. Zawył, a oczy zachodziły mu powoli mgłą.

- Rosalie.

- Każdy powinien umierać w czyichś ramionach. – wycedziłam. – Ty też, Will. Choć osoba w której ramionach umierasz cię nienawidzi.

Wydał z siebie ostatnie tchnienie. Zrzuciłam z siebie ciało z największym obrzydzeniem i podczołgałam się do Maureen. Jeszcze żyła, a jej twarz bledła coraz bardziej. Derek kołysał ją w ramionach, Razjel trzymał za rękę. Starsza Maureen i starszy Razjel klęczeli przy umierającej.

- Wszystko dobrze. – powiedziała Maureen uśmiechając się błogo.

- Nie, nie. – Derek uciskał broczącą krwią ranę.

- Dobrze. Zimno, ale w porządku. Tak, do przeżycia. – zakpiła. – Będzie dobrze. Będzie tu Billy. Dziękuję.

Dziękuję, to były jej ostatnie słowa. To były ostatnie słowa wojowniczki, której życie właśnie dobiegało końca. Zbyt młodej.

Razjel zawył, a starsze sobowtóry jego i Maureen zamknęły go w szczelnym uścisku.

- Mamo. – jęknął tylko w ramię kobiety.

- Deaton może jej pomóc. - Derek nadal uciskał krwawiące miejce na jej klatce piersiowej. - On ją przywróci...

- Nie! - zaprotestowała ze łzami w oczach matka Maureen i Razjea. - Nefilim przyjmują śmierć z godnością.

Isaac objął mnie. Wszędzie rozpoznałabym ten zapach. Pozwoliłam mu zrobić ze mną co chciał. Jak szmaciana lalka poddałam się jego woli. Wziął mnie na ręce. Czułam usypiające kołysanie.

To był ten moment. Ten ból nie równał się nawet bólowi, który wywoływał Will. To był ten ból, ta rozpacz, która w najgorszym momencie staje się pustką. I taką pustką stała się we mnie.



I AM NOT CRYING, U ARE!

Full Moon - isaac laheyWhere stories live. Discover now