16. Przebudzenie

3.4K 233 55
                                    

Już w windzie nie mogłam stać spokojnie. Mój entuzjazm nie odpuszczał aż do momentu kiedy stalowe drzwi otworzyły się zgrzytając, a potem przez kolejne podwoje weszliśmy do loftu.

Było tutaj tak samo jak zapamiętałam. Tylko zamiast oczekiwać swojego chłopaka zbiegającego po schodach i otwierającego ramiona bym się przytuliła, oczekiwałam Willa który powie mi że z Lydią jest okay.

Stiles wyszedł właśnie z kuchni. Wyglądał na zmęczonego. Miał podkrążone oczy i wymiętą koszulkę. Jego potargane włosy nie świadczyły o niczym dobrym. Trzymał w ręce zielony kubek i lustrował nas zmatowiałym wzrokiem. Will pojawił się w salonie dosłownie w pół minuty. Wyglądał zdecydowanie lepiej niż Stilinski. Jedynie białą koszulę miał wymiętoloną i brudną w kilku miejscach. Plamy kolorem przypominały krew ale wolałam nie rozwodzić się nad tym w jaki sposób powstały. Will wskazał mi ręką że Lydia jest na górze. Popędziłam po schodach.

Rozczarowanie.

Lydia leżała na łóżku Isaaca ze wzrokiem wbitym w sufit. Lekko rozchylone usta były spierzchnięte, oczy nieobecne a twarz blada. Miałam ochotę krzyczeć, walić głową w ścianę lub inny twardy przedmiot, ale nie mogłam dać się ponieść emocjom. Coś kazało mi usiąść obok niej. Zrobiłam to a słowa same popłynęły z moich ust.

- Lydia. Lydia wiem że mnie słyszysz... Znaczy nie wiem ale bardzo bym chciała żeby tak było. Rozumiesz mnie? Proszę, niech tak będzie. Nie mogę sama ratować świata, nie jestem do tego stworzona. Czasem tak jest że się rozsypujemy, ja się rozsypałam i nie ma kto mnie zebrać. – westchnęłam ciężko. – Kiedy ciebie nie ma, po prostu nie ma nikogo kto mógłby pozbierać mnie do kupy, jestem układanką. Rozwaloną doszczętnie zniszczoną. Nie potrafię tego logicznie poukładać, Lydio. Kiedyś wiedziałam jak wszystko ma wyglądać, a teraz co? Nie wiem. Nie wiem jak poskładać życie do kupy. Nie mam zielonego pojęcia jaki krajobraz mi wyjdzie, a całkiem nieźle układam puzzle. Gdybyś tylko tu była, gdybyś mi podpowiedziała, popchnęła w odpowiednią stronę, błagam.

Milczała. To było jak mówienie do siebie. Jak monolog. Nie dawała znaku życia i to mnie bolało. Czułam jak się rozklejam, jak moje łzy zaczynają ciec po policzkach i spadać na białą kołdrę.

- Proszę.

- Nie odpowie ci.

Machinalnie wytarłam policzki i odwróciłam się przodem do Isaaca. Trzymał się nieźle jak na bliskie spotkanie z tojadem. Jego oczy błyszczały, wyrachowany wyraz nie schodził mu z twarzy a w jego pozie było coś znajomego.

- A to niby czemu? – siliłam się na suchy ton. Zatrzymanie emocji nie było łatwe, raczej prawie niemożliwe. – Czemu akurat mi ma nie odpowiedzieć, co?

- Nie tylko tobie i uspokój się. – poprosił zbliżając się o kilka kroków. – Stiles próbował wszystkiego. Chciał ją nawet rąbnąć patelnią w twarz ale wyrwałem mu ją z ręki. Jest załamany.

- Wiem. Widziałam. Skądś znam ten stan. – rzuciłam oskarżycielskim tonem na co Lahey się spiął. – Ile słyszałeś z tego co mówiłam?

- Niewiele.

Kłamał.

- Poukładałaś sprawy z Theo? – zapytał takim tonem, jakby oczekiwał że tego nie zrobiłam by mieć mnie z głowy. I to najlepiej jak najszybciej.

- Nie miałam czego z nim układać. – burknęłam. – Nagadał ci głupot a ty nie przyjmujesz innej wiadomości. Nie pocałowałam go i nigdy w życiu bym tego nie zrobiła, to on ma jakieś chore wyobrażenia o mnie. – podniosłam głos do krzyku. – Jesteś cholernie podatny na bodźcie zewnętrzne. Głównie te nieprawdziwe!

Full Moon - isaac laheyWhere stories live. Discover now