- Nie rozumiem. – poderwałam się z powalonego pniaka i zaczęłam krążyć po terenie upewniwszy się najpierw że nie ma tam konarów o które mogłabym się potknąć. – Ja? Jeszcze wczoraj wieczorem uważałam Deatona za elfa wiesz Gandalfa te sprawy, a teraz siedząc na tym konarze mówisz mi że mogę być kluczem?
- Mogę ci to powiedzieć na stojąco jeśli to będzie bardziej wiarygodne.
Zmierzyłam go chłodnym spojrzeniem i już zabierałam się do odejścia, ale przypomniałam sobie że nie wiem nawet z której strony przyszliśmy. Prychnęłam i podeszłam do pnia by na nim usiąść.
- Nie wiesz jak wrócić? – Isaac wydawał się być z tego faktu dość zadowolony. Prychnęłam w odpowiedzi. – Dobra, możemy się przejść, jak chcesz.
Zgodziłam się jedynie skinięciem głowy. Wstałam i otrzepałam tył spodni. Czekałam aż Isaac zrobi to samo. Podniósł się szybko i ruszyliśmy w stronę, jak miałam nadzieję wyjścia. Było prawie ciemno, niewiele widziałam a z moją koordynującą ruchową było jak już wszyscy na całym świecie wiedzieli, krucho. Isaac musiał sobie o tym przypomnieć bo chwycił mnie za łokieć i prowadził poprzez gąszcz. Cieszyłam się, że zamknęłam oczy kiedy biegliśmy przez las, bo najpewniej zwymiotowałabym gdybym widziała te wszystkie drzewa między którymi lawirował z zawrotną prędkością. Kiedy drzewa się przerzedziły po godzinie marszu zaczęłam dostrzegać zarys szkolnego boiska. Dopiero wtedy odetchnęłam z ulgą.
- Odwiozę cie do domu. Nie powinnaś łazić sama po zmroku. – Isaac odezwał się po raz pierwszy od niezbyt miłej wymiany zdań w lesie.
- A co mi się może stać? Doktorzy? – zaśmiałam się. – To niedorzeczne.
Isaac rzucił mi gniewne spojrzenie. Próbowałam to ignorować, ale to on tu był zdolny do rozszarpania mnie w kilka sekund.
- Dobrze, odwieź mnie. – przyzwoliłam.
- Tak lepiej. – jego telefon zabrzęczał w tej samej chwili. – Deaton. – przemówił patrząc na ekran.
- Czego chce?
Isaac już mnie ignorował i odbierał telefon.
- Tak? – głos miał normalny, zwykły bez żadnych emocji. – Mhm. – mruknął zerkając na mnie. Stałam oparta plecami o drzewo i czekałam aż ponownie ruszymy. – Postaram się... Tak, myślę że tak. Jej matka? Na pewno. – na wzmiankę o mamie skupiłam się nieco bardziej. – No przecież. Gorzej będzie z nią. Najwyżej ją zaknebluję, trudno. Tak. Dzięki. – i się rozłączył.
- Co to miało być? – prawie pisnęłam kiedy ruszył do przodu zostawiając mnie kilka kroków za sobą. – Isaac.
- Pojedziemy teraz do ciebie. – zatrzymał się, odwrócił do mnie przodem i ułożył dłonie na moich ramionach. – Weźmiesz sobie co tam będziesz chciała, szczoteczkę, jakieś ciuchy, coś do spania. I nie krzycz zanim nie dokończę. – skąd wiedział że się do tego zabierałam? – Pojedziemy do mnie.
- Już mogę?
- Jasne.
- CO TO DO CHOLERY MA ZNACZYĆ?
- Mogłabyś śpiewać operowo. – łypnął na mnie groźnie i opuścił ręce z moich ramion. – Robimy u mnie super tajne zebranie. Masz na nim być.
- Co z tego że mam? Moja mama w życiu się nie zgodzi żebym pojechała na nockę do jakiegokolwiek chłopaka. Nie ma nawet mowy, o nie.
- Serio? W piątek była mną oczarowana. Na szczęście wyszedłem oknem z twojego pokoju. – rzucił rozbawionym tonem jakby to było coś normalnego. Widząc moją minę dodał pospiesznie. – Super zwinność. Pamiętaj.
YOU ARE READING
Full Moon - isaac lahey
FanfictionSiedemnastoletnia Rosalie Clear mieszkająca w Beacon Hills od urodzenia nie ma nawet pojęcia co dzieje się w jej mieście. Nie dziwne kiedy nie zwraca się uwagi na znajomych a wręcz się ich unika. Jednego dnia poznaje Isaaca Lahey'a który powrac...