7. Reakcja

6.5K 393 100
                                    

Kiedy Isaac w Haloween nie pojawił się w szkole, poczułam jak bardzo przyzwyczaiłam się do niego. Do tego że po prostu był. Do czucia ciepła jego ciała, do uczenia się anatomii jego twarzy i do całości z nim związanej. Wtedy dopiero zaczęło mi go brakować a moje myśli zaprzątnął całkowicie. Właśnie w Haloween stanęłam oko w oko z prawdą. Potrzebowałam Isaaca Lahey'a czy mi się to podobało czy nie. Ogłosili też przedmeczową imprezę z Devenford Prep

Siedząc na angielskim z Doktorami Strachu na ławce próbowałam skupić się na treści a równocześnie udawać zasłuchaną w słowach pani Carson.

- Rosalie Clear. Cieszę się że czytasz, ale schowaj to na lekcji i opowiedz mi o Piekielnym Ogarze.

Zamknęłam dodruk książki i odsunęłam go na brzeg ławki. Starałam się przypomnieć sobie cokolwiek z tego co o nim czytałam. Kiedy coś wpadło mi do głowy, słowa popłynęły z łatwością.

- Piekielny Ogar, przedstawiany jako wielki czarny pies z czerwonymi ślepiami. Są silne i szybkie. Potrafią się nagle znikać i pojawiać. Polują na dusze. – skończyłam cicho dysząc.

- Masz racje. – kobieta uśmiechnęła się. – Więc Piekielne Ogary...

Wyłączyłam się i spojrzałam na plik papierów na moim stoliku. Niewiele zostało mi do przeczytania a książka coraz bardziej wciągała. Dosłownie kilkanaście stron do końca podziałało na mnie jak płachta na byka. Chciałam skończyć ją jak najszybciej.

Kiedy dzwonek zadzwonił zerwałam się jako pierwsza i pognałam do stołówki. Musiałam szybko zjeść by przeczytać jeszcze trochę książki zanim rozpocznie się WOS. Wzięłam tylko jedno małe pudełko sałatki z tuńczykiem i usiadłam przy naszym stoliku. Pierwszy pojawił się Theo ściskając w rękach talerz z pizzą. Za nim przyszła Malia, potem zebrała się reszta.

- Rosalie. – odezwała się Lydia gdy tylko siadła. – Urządzam dziś imprezę na Haloween. Przyjdziesz? Będzie cała nasza paczka i trochę ludzi ze szkoły.

- Um jasne. – mruknęłam. – O której?

- O osiemnastej bądź u mnie. – Lydia uśmiechnęła się. – Cieszę się że przyjdziesz.

- Dzięki. – odsunęłam swoje krzesło.

Pożegnawszy wszystkich wyszłam ze stołówki kierując się od razu do klasy. Znajdowała się na ostatnim piętrze więc wspięłam się po schodach i od razu ruszyłam w odpowiednią stronę. Zajęłam swoje miejsce i wyciągnęłam egzemplarz książki. Otworzyłam na odpowiedniej stronie do końca lunchu, czasu powinno mi wystarczyć, by skończyć całą książkę.

Równo z dzwonkiem przeczytałam ostatnie zdanie, „Oni dalej będą tworzyć, dalej próbować i dalej niszczyć." Dość deprymującą treść zakończenia książki przyjęłam ze stoickim spokojem. Przez WOS zastanawiałam się nad kreacją na dzisiejszą imprezę Lydii. Ostatecznie zdecydowałam się na czarną koszule i zwykłe obcisłe spodnie w tym samym kolorze. Na drugiej lekcji Stealson zarządził pracę w parach, a że mojego partnera nie było, musiałam uporać się z tym sama. I tak skończyłam szybciej niż inni więc oddałam swoją kartkę przed czasem i siedziałam bezczynnie w ławce.

Wyszłam chwilę po dzwonku. Wyciągnęłam z torby Doktorów Strachu by zwrócić je właścicielowi. Na całe szczęście pojawił się przy sali gimnastycznej ze Scottem, gadali chyba o dzisiejszej imprezie.

- Dzięki za książkę. – uśmiechnęłam się do Theo podając mu egzemplarz.

Wzrok Scotta prześlizgnął się po mojej ręce do tytuł a potem spojrzał na Theo z napięciem wymalowanym na twarzy. Mruknął coś, ale bardziej przypominało to warknięcie psa i odszedł wyciągając w pospiechu telefon.

- Coś się stało?

- Nie. – Theo pokręcił głową. – To co, będziesz mi partnerować w siatkówce?

- To chyba nie jest najlepszy pomysł. Nie umiem...

- Wiem. Jak patrzę jak grasz to zastanawiam się czy ci pomóc, czy lepiej od razu przeprowadzić eutanazję. – Theo wzruszył ramionami.

Skrzywiłam się.

- No żartuję, w razie czego, ja przejmuję wszystkie piłki. – wyszczerzył się i poszedł do męskiej szatni.

Ostatecznie wyszło nienajgorzej. Theo brał na siebie wszystkie piłki, wyłączając moje serwy które kilka razy nawet przeszły przez siatkę. Wygrał za nas dwa mecze, co i tak nie było łatwe mając mnie w parze.

Po skończonym WF-ie przebrałam się w szatni i poszłam tylko do szafki po kurtkę. Kiedy wyszłam ze szkoły, mama o dziwo na mnie czekała. Szybko wsiadłam do jej samochodu, uznając że dobrze będzie powiedzieć jej o wieczornym wyjściu.

- Idę na imprezę do Lydii. – oświadczyłam chyba zbyt oficjalnym tonem, kiedy wyjeżdżałyśmy ze szkolnego parkingu.

- To dobrze. Nigdy nie lubiłaś imprez. – uśmiechnęła się i spojrzała na mnie. – Czy to ma związek z przystojnym chłopakiem?

- Patrz na drogę. – upomniałam ją surowo. – I nie. Nie ma to związku z Isaacem.

- Jasne. – zachichotała ale wykonała moje polecenie. – Mam cię odwieźć czy pojedziesz z Isaacem?

- Odwieźć. – warknęłam. – Tylko nie waż się ukrywać samochodu w krzakach koło domu Lydii żeby podpatrzeć Isaaca.

- Wcale nie miałam zamiaru tego robić. – pisnęła.

Pokiwałam sarkastycznie głową i wysiadłam z samochodu kiedy zatrzymałyśmy się pod domem. Miałam równo dwie godziny do imprezy. Poszłam więc do swojego pokoju. Wybrałam wcześniej wymyślone ciuchy i udałam się do łazienki. Wzięłam prysznic, umyłam włosy a potem wróciłam do pokoju. Przebrałam się, o dziwo ułożyłam włosy i pomalowałam się. Miesiąc unikania kosmetyków a wyjście z wprawy jest okropne.

Kiedy zostało mi pół godziny, zbiegłam na dół z torebką przewieszoną przez ramię i zaprezentowałam mamie mój strój. Widząc mnie skrzywiła się i odłożyła laptopa.

- Powinnaś wziąć spódnicę.

- Mamo! – krzyknęłam zażenowana.

- Rosalie, czepiasz się bo chcę żebyś była dziewczyną.

- Jeszcze nie zmieniłam płaci. – wywróciłam oczami. – Idę w spodniach.

- A gdybyś włożyła spódnicę? Miła odmiana. – upierała się. Może nie odziedziczyłam po niej stuprocentowo wyglądu, ale upartość cechowała nas obie. – I Isaacowi by się spodobało.

- Znowu zaczynasz? Odwieziesz mnie na tę imprezę?

Wstała z fotela w salonie i wyminęła mnie skrzywiona. Wzięła swoją torbę z kuchni po czym ponownie pojawiła się przy schodach wkładając buty. Wyjechałyśmy z parkingu kierując się do Lydii. Nie próbowałam nawet z nią rozmawiać, bo skończyłoby się to tematem spódnicy której zapewne nigdy nie włożę. Nienawidziłam spódnic i sukienek. Zupełnie. Najprawdopodobniej nigdy w życiu ich nie włożę więc nie musiałam nawet martwić się ich brakiem w mojej szafie.

Kiedy wjechałyśmy w zakręt i znalazłyśmy się w droższej dzielnicy Beacon Hills, słyszałam zdawkowo muzykę dudniącą z najbardziej rozświetlonego domu. Mama zatrzymała przed nim samochód. Kiedy wysiadłam umówiłyśmy się że odbierze mnie gdy zadzwonię by to zrobiła, nie wcześniej. To zastrzegła sama sobie by jak najdłużej utrzymać mnie wśród znajomych.

Stanęłam na trawniku przy domu Lydii i policzyłam do pięciu głębszych oddechów tłumacząc się samej sobie chęcią rozpoznania okolicy. Na długim podjeździe stał rząd samochodów. Auto Lydii, jeep Stilesa, czerwony samochód należący do Kiry i błyszczące ciemne audi Isaaca. Na jego widok, coś pociągnęło mnie do środka. 




KOLEJNY DZIS 

ENJOY 


Full Moon - isaac laheyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz