10. Prośba

504 40 5
                                    




Wąskie szpitalne łóżko nie należało do najwygodniejszych. Co chwilę nękały mnie koszmary, ale wtedy ktoś obejmował mnie i znajomy zapach kompletnie odpędzał okropne sny. Noga, z której straciłam tyle krwi piekła i pulsowała bólem.

Kiedy w końcu się obudziłam, przy swoim łóżku dostrzegłam Edythe. Z jej twarzy ciężko było wywnioskować, czy była wściekła, ale bardzo wiele na to wskazywało. Patrzyła na mnie w matczyny sposób. Nie wiem, czy znała prawdę. Nie chciałam się dowiadywać.

Oprócz niej w szpitalnej sali były jeszcze dwie osoby. Pani McCall wypełniała jakieś formularze na podkładce do notowania. Spisywała najwidoczniej wyniki z monitora po mojej lewej, który pikał rytmicznie. Na winylowej sofie siedziała Lydia. Wyglądała na bardzo zmęczoną. Oczy miała podkrążone, usta spierzchnięte. Miała na sobie niebieską bluzę i krótkie szorty. W życiu nie widziałam jej w takim bałaganie.

Kiedy Martin spostrzegła, że się obudziłam, poderwała się gwałtownie i stanęła przy łóżku.

- Mamo...

- Cicho Rosalie. – poprosiła Edythe. – Mówiłam ci, że zabawy w jeziorze to niebezpieczny pomysł. Tam ludzie rzucają różne rzeczy. Rozbite butelki, stare silniki.

Mama Scotta spojrzała na Edythe i uśmiechnęła się kącikiem ust. Potem odłożyła podkładkę.

- Edythe, chodź. Musimy załatwić trochę papierkowej roboty. – zwarła się ze mną spojrzeniem i zabrała moją matkę.

Lydia szybko zajęła stołek przy łóżku. Patrzyła na mnie wielkimi, zielonymi oczami z lekkim wyrazem rozbawienia na twarzy.

- Nieźle to wymyśliłam, nie? Ty i Razjel staliście się ofiarami jeziora. – uśmiechnęła się cwaniacko. – Isaac tu był, ale musieli upewnić się, że pijawki naprawdę odeszły.

- Nie jest wściekły na Liama?

- Jest. – Lydia wzruszyła ramionami. – Liam naprawdę nie powinien cię narażać, nie kiedy... No wiesz. I tak tracisz czucie w ciele.

- Dobrze, że tam byłam. Aaron zaczął gadać, zanim oni przyjechali. Lepiej zawołaj kogo możesz.

Zrozumiała w lot. Kilka minut później w mojej sali szpitalnej siedział Stiles, Derek, Brett, a także Lydia i Malia. Nawet Maureen przyszła, choć jasnym było, że wolała siedzieć przy bracie. Opowiedziałam im wszystko. Śmierć Ethana, żałoba Willa. Wszystko o czym powiedział mi Aaron. Słuchali w skupieniu, aż nie skończyłam. Cisza zawisła między nami a potem rozpoczęła się fala pytań.

- Czyli, Ethan nie żyje i wszystkie twoje zdolności przepadły? – Stiles zmarszczył brwi.

- No tak. I Aaron wie o Ruth. – spojrzałam na Lydię, szukając u niej pomocy. Zamiast mojej przyjaciółki odezwała się Maureen.

- Coraz mniej z tego wszystkiego rozumiem.

Była zmęczona. Wykończona. Twarz miała niezdrowo białą, włosy matowe, oczy podkrążone. Niewielki bandaż na jej nadgarstku wtapiał się w jej białą skórę. Patrzyła na mnie nieobecnym wzrokiem, jakby świat zawalił jej się na głowę.

- Przykro mi z powodu Razjela. – powiedziałam, zanim pomyślałam. Maureen spojrzała na mnie tak, jakbym zabiła jej brata.

- Wydobrzeje. – rzuciła sucho. – Skoro to wszystko, to muszę iść. Razjel nie powinien być tyle sam.

Odprowadziłam ją wzrokiem pełnym zrozumienia. Kiedy Maureen już odeszła, spojrzałam poważnie na swoich przyjaciół.

- Słyszeliście co powiedział Aaron? On ich zna. Zna Maureen i Razjela. – powiedziałam cicho, co chwila oglądając się na drzwi. – I kim jest ten Billy?

- Może lepiej się w to nie mieszaj. – drzwi od szpitalnej sali otworzyły się i stanął w nich Isaac. Uśmiechał się bezczelnie.

- To my już pójdziemy. – Lydia podskoczyła z miejsca i pociągnęła Stilesa.

Wszyscy, którzy do tej pory siedzieli w mojej sali szpitalnej wypadli na korytarz i rozpierzchli się do każdego możliwego korytarza. Isaac usiadł na krzesełku obok mojego łóżka i ujął moją lewą, niewładną dłoń. Dotknął ustami skóry, której receptory były uśpione. I w tej chwili pomyślałam o słowach Aarona. Przecież ja umierałam. Jeśli Deaton niczego nie wymyśli to oznaczało koniec.

Uśmiech spełzł mi z twarzy. Ciemne myśli kompletnie przejęły moją głowę. Patrzyłam na Isaaca, ale go nie widziałam. Sama nie byłam pewna co widzę.

- Rosalie. – głos, głęboki i tak bardzo ukochany głos przyciągnął mnie na ziemię. – Hej, co się dzieje, Rosie?

- Tyle razy prosiłam żebyś mnie tak nie nazywał.

- Co się dzieje? – zignorował moje upomnienie.

Czułam jak do oczu napływają mi łzy. Walczyłam z nimi, byle tylko nie opuściły się po policzkach, byle tylko nie pozwolić im opaść. Nie umknęły Isaacowi. Spojrzał na mnie poważnie.

- Ja umrę. – powiedziałam, choć zabrzmiało to szorstko. Wywołało na twarzy Isaaca dziwny wyraz. Powagi mieszającej się z przerażeniem. – Chcę, żebyś mi coś obiecał. Kiedy to się stanie...

- Rosalie...

- Nie przerywaj mi. – zganiłam go znów. – Kiedy to się stanie, nie ratuj mnie, dobrze? Dostałam już za dużo szans...

- Cicho bądź Rosalie! – wstał tak gwałtownie, i krzyknął tak głośno, że drgnęłam i zastygłam w przerażeniu. Nigdy nie widziałam Isaaca takiego wściekłego. Jego nozdrza poruszały się szybko, szczękę miał zaciśniętą, to musiało boleć.

Przytknęłam sobie prawą rękę próbując opanować krzyk rwący mi się gdzieś ze środka. Isaac stał wyprostowany szarpiąc rękami włosy. Głowę miał pochyloną. Czułam jak łzy ściekają mi po policzkach.

- Isaac.

- Ty nie masz pojęcia jak to jest. – wydusił w końcu, unosząc na mnie zaszklone oczy. – Nie wiesz jak to jest tracić cię. Tyle razy. Umarłaś, odchodziłaś... Myślałem że nie żyjesz. – wycofywał się powoli. – I prosisz mnie, bym pozwolił ci odejść. Bez walki. Porzucasz mnie. Zostawiasz! ONA TEŻ UMARŁA, ROSALIE. Zginęła ratując mnie. – głos mu się łamał, kiedy wyrzucał z siebie słowa, a mój głos uwiązł w gardle. – Nie chcę znowu cię stracić. Nie mogę znów pozwolić ci umrzeć. Nie mogę czekać aż umrzesz!

Uderzył pięścią w ścianę i wyszedł trzaskając drzwiami. Wstrząsnął mną płacz. Trzęsłam się na łóżku nie mogąc opanować łez, nie mogąc opanować drżenia swojego ciała. Maszyny do których byłam podpięta zaczęły wariować jak wściekłe. Mama Scotta wpadła do sali i natychmiast spostrzegła co się dzieje.

Wstrzyknęła mi coś do kroplówki. Lydia pojawiła się zaraz za nią. Moja matka przybiegła jako trzecia. Oddychałam ciężko. Poczułam ciepłe ramiona Lydii otaczające mnie, zamykające w bezpiecznym uścisku. Nie mogłam wydusić słowa. Płakałam w bluzkę Lydii, a ona mi na to pozwalała i byłam jej za to niewiarygodnie wdzięczna.

- Co się stało Rosalie?

- Gdzie Isaac?

- Pokłóciliście się?

- Mam go zawołać?

Nie byłam w stanie odpowiedzieć na ich pytania. Głos odmawiał mi posłuszeństwa. Niewiele widziałam przez łzy. Powoli wszelkie uczucia mnie opuszczały. Nie byłam w stanie tego opanować. Nagle przestawałam czuć, wszystko było pustką. Ja byłam pustką. Czułam jak ogarnia mnie nienaturalny spokój, sen.

- Lydia. – sama ledwie słyszałam swój głos. – Kto umarł ratując Isaaca?

A potem pojawiła się tylko ciemność.





TELL UR FRIENDS THAT FULL MOON IS ON FIRE!

Pisanie znów sprawia mi tyle radości, nawet sobie nie wyobrażacie! Buziaki i ENJOY!!! XxxXxxx

Full Moon - isaac laheyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz